Szesnastoletni Seph McCauley w ciągu ostatnich trzech lat był nieustannie wyrzucany z kolejnych szkół. Powodem był szereg magicznych wypadków – a ostatnio tragedii – które zdają się go prześladować. Seph jest czarodziejem, sierotą bez żadnej wiedzy o swojej mocy, która staje się coraz większa i coraz częściej wydostaje się spod kontroli.
Po spowodowaniu pożaru w nocnym klubie Seph zostaje odesłany do „Szkolnej przystani”, szkoły męskiej na odludziu w Maine. Z początku wydaje się, że to będzie spełnienie jego marzeń. Gregory Leicester, dyrektor szkoły, obiecuje uczyć go czarodziejstwa i przyjąć go do tajemniczego zgrupowania czarodziejów. Radość Sepha gaśnie, gdy chłopiec dowiaduje się, że ta nauka ma wysoką cenę i że Leicester pragnie wykorzystać moc swoich uczniów do własnych celów.
Od naszego nastawienia do książki zależy bardzo wiele. Może nam się ona spodobać, ale wymagając nie wiadomo czego, potraktujemy ją surowiej, niżby to miało miejsce w innej sytuacji. Być może tak właśnie było z „Dziedzicem wojowników”? Chciałbym w to wierzyć, ale nawet dziś trudno mi przywołać większe zalety powieści Cindy Williams Chima. Za to wady potrafię wymienić przez sen – nieciekawy świat, nudna historia żywcem wzięta z „Harry'ego Pottera”, ale tragicznie przemielona i pozbawiona najlepszych fragmentów, oraz bohaterowie stworzeni na podstawie znanych portretów, pełniący nierzadko tylko jedną, określoną rolę. A moje oczekiwania nie były przecież zbyt wygórowane. W przypadku „Dziedzica czarodziejów” były jednak jeszcze mniejsze. I wiecie co? Nie rozczarowałem się.
Komentarze
Dodaj komentarz