„Nie oczekuj wiele, a nie będziesz rozczarowany”.
Od naszego nastawienia do książki zależy bardzo wiele. Może nam się ona spodobać, ale wymagając nie wiadomo czego, potraktujemy ją surowiej, niżby to miało miejsce w innej sytuacji. Być może tak właśnie było z „Dziedzicem wojowników”? Chciałbym w to wierzyć, ale nawet dziś trudno mi przywołać większe zalety powieści Cindy Williams Chima. Za to wady potrafię wymienić przez sen – nieciekawy świat, nudna historia żywcem wzięta z „Harry'ego Pottera”, ale tragicznie przemielona i pozbawiona najlepszych fragmentów, oraz bohaterowie stworzeni na podstawie znanych portretów, pełniący nierzadko tylko jedną, określoną rolę. A moje oczekiwania nie były przecież zbyt wygórowane. W przypadku „Dziedzica czarodziejów” były jednak jeszcze mniejsze. I wiecie co? Nie rozczarowałem się.
Główny bohater, Joseph McCauley, ma problem z ujarzmieniem swojej mocy. Wciąż powoduje kolejne katastrofy, za które jest wyrzucany z następnych szkół. Młody czarodziej potrzebuje nauczyciela, lecz gdzie takiego znaleźć? Po ostatniej spowodowanej tragedii, pożarze, w którym zginęła jego przyjaciółka, Seph trafia do Szkolnej Przystani. Początkowo jest pesymistycznie nastawiony do nowego miejsca, odciętego od zewnętrznego świata i otoczonego murem, ale szybko zmienia zdanie, kiedy dowiaduje się, że dyrektor szkoły, Gregory Leicester, uczy potajemnie swoich uczniów rzucania zaklęć i kontroli nad mocą. Seph jest zachwycony możliwościami, jakie się przed nim rysują – do czasu, gdy okazuje się, że Leicester czerpie własne korzyści z młodych czarodziei, a odmowa przyłączenia się do niego oznacza okropne katusze.
Niestety, ale "Dziedzic wojowników" to słaba powieść, mogąca zdobyć uznanie jedynie u młodszych czytelników, którzy dopiero zaczynają czytać fantastykę, bo reszta będzie znudzona i zażenowana poziomem, jaki prezentuje książka Cindy Williams Chima. Recenzja „Dziedzica wojowników” na Game Exe
Zmiana głównego bohatera z prostego i dobrego wojownika, jakim był Jack Swift, na młodego oraz nieokiełznanego czarodzieja, Sepha, to bardzo dobre posunięcie. Wreszcie mamy do czynienia z postacią, która ma coś na sumieniu, ma wady i słabostki. Świadczy o tym już sam początek, kiedy bohater, co prawda nieumyślnie, ale zabija swoją przyjaciółkę, Maię, która była w nim zadurzona. Seph, tym razem już świadomie, w osobistych celach potrafi używać swojej mocy na znajomych, a kobiety zmienia jak rękawiczki. Jego niedoskonałości sprawiają, że łatwiej jest się z nim utożsamiać, ale trzeba również wspomnieć o drugiej stronie medalu – jego irracjonalnym zachowaniu. Zabił swoją przyjaciółkę, przez chwilę ma do siebie żal i... tyle. Trudno mi uwierzyć, aby tak szybko zapomniał o dokonanej przez siebie tragedii, podczas gdy o śmierć innych postaci, za które odpowiada jedynie pośrednio, obwinia siebie przez całą książkę. Jakby tego było mało, szybko zapomina o wyrządzonych mu krzywdach, które nie mają praktycznie żadnego wpływu na jego psychikę, i od razu chce się mścić, mimo że poziom jego umiejętności nie jest wysoki, a po tym wszystkim, co przeszedł, powinien być wdzięczny za jakiekolwiek schronienie. Nie wiem, jak można było przeoczyć takie „dziury”, ale muszę dodać, że nie przeszkadzało mi to aż tak bardzo, jakby wynikało z niniejszego tekstu.
Cinda Williams Chima wspięła się na wyżyny swoich umiejętności, tworząc ekscytującą, pełną przygód i tajemnic fabułę. Ma ona niewiele wspólnego z „Dziedzicem wojowników” – łączą je jedynie te same postacie oraz fakt, że kontynuuje wydarzenia z pierwszego tomu „Kronik dziedziców”. Reszta jednak, poczynając od zerwania ze schematami, a kończąc na nieobliczalnym rozwoju wydarzeń i niezłej porcji polityki w wydaniu czarodziei, świadczy o wykonaniu dużego kroku do przodu. Autorka wyciągnęła wnioski z nieudanej powieści i postarała się o zaintrygowanie czytelnika oraz trzymanie go w ciągłym napięciu. Szczególnie czas spędzony w Szkolnej Przystani należał do najciekawszych momentów i aż drżałem z emocji, kiedy bohater starał się uwolnić ze swojego więzienia, co mogło przynieść odwrotny efekt i pogorszyć jego obecną sytuację. Pytania na temat miejsca pobytu i tożsamości rodziców Sepha oraz tajemniczego Smoka, podżegającego czarodziejów do wojny, jeszcze bardziej zagęszczały atmosferę. Byłem jednak nieco rozczarowany zwrotem akcji związanym z tym drugim. Liczyłem, że nieuchwytny i przebiegły Smok będzie naprawdę potężną postacią. Nowym graczem, który zjawia się w krytycznym momencie, aby stwierdzić, że jego karty są mocniejsze. Że dookoła budynku ma rozstawionych ludzi, którzy czekają w gotowości i na najmniejszy podejrzany ruch mogą pozbawić tej części ciała, która nie odrasta... Prawda okazała się rozczarowująca. Ale trudno nie oczekiwać wiele, kiedy autorka uzupełnia osobowość Smoka o kolejne informacje, czyniące go wręcz geniuszem. Ba! Rzekłbym nawet drugim Sherlockiem Holmesem! A ja zamiast Sherlocka, dostaję prostego i dobrodusznego Watsona. Kto by się nie rozczarował?!
Zakończenie w ogóle mnie zawiodło i widoczna jest zdecydowana przewaga serii J. K. Rowling nad cyklem Cindy Williams Chima. Dotyczy ona głównie antagonisty. W „Harrym Potterze” był nim Voldemort, rosnący w siłę z tomu na tom. Wciąż byliśmy informowani o jego przerażających dokonaniach, uzupełniających jego pokrętny, chory i zły do szpiku charakter. W „Kronikach dziedziców” nie ma konkretnego wroga, po lekturze „Dziedzica czarodziejów” zakładam nawet, że na każdą część będzie przypadał inny przeciwnik, ale co najgorsze – wcale nie potężniejszy od poprzedniego. Pogarsza to jeszcze fakt, że antagoniści są bardzo egoistyczni, nie posiadają wielkich, złych idei, którym są wiernie oddani. Voldemort był rasistą – nienawidził Mugoli, uważał, że świat powinien należeć do czarodziejów. A przeciwnicy Jacka, Ellen, Sepha i innych chcą po prostu władzy – władzy dla siebie. Świadomość, że walka nie toczy się z jakimś szaleńcem, tylko kolejną osobą, która stwierdziła, że chciałaby wszystkimi rządzić, może negatywnie wpłynąć na odbiór serii. Mam nadzieję, że moje prognozy okażą się błędne, ale to będzie można ocenić dopiero w trzecim tomie.
Wojownicy są prości, przewidywalni, chcą tylko walczyć i zawsze myślą o dobru innych. Nuda. Czarodzieje za to posiadają ogromną moc, mają swoje tajemnice i potrafią być niezwykle czarujący. Przekłada się to na sytuację w „Kronikach dziedziców” – o ile przygody wojownika, Jacka Swifta, mogły nużyć, to historia czarodzieja, Josepha McCauleya, ekscytuje i wciąga, dostarczając rozrywki na wysokim poziomie. Dlatego jeśli poszukujecie bardzo dobrej, przyjemnej książki, od której trudno się oderwać, polecam wam najnowszą pozycję Cindy Williams Chima.
Dziękujemy wydawnictwu Galeria Książki za dostarczenie egzemplarza recenzenckiego.
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz