Powrót do świata Snorriego Kristjannsona nie zapowiadał się dobrze, biorąc pod uwagę, że pierwszemu tomu serii można było przypiąć łatkę "nędznej imitacji wikińskiej fantasy". Czy kontynuacja zatytułowana "I popłynie krew" odmieniła mój stosunek do szwedzkiego pisarza? Dowiecie się z recenzji książki. Serdecznie zapraszam do jej czytania!
Od czasu do czasu każdemu chyba trafia się napraaawdę nudna książka. Pytanie tylko, co z tym fantem zrobić. Wyrzucić przez okno i czym prędzej zapomnieć czy straszliwie się męczyć w nadziei na rozkręcenie akcji. Kiedyś miałem zasadę (pewnie nie tylko ja), że nie wolno mi rozpoczynać innych powieści, póki nie skończę obecnej. Jednak wraz z kolejnymi beznadziejnymi tytułami była coraz bardziej naginana i teraz rzadko jej przestrzegam. Załóżmy jednak, że udało się dojść do ostatniej strony nużącej historii autorstwa Jakiegoś-tam-biedaka, a niedługo później premierę ma kontynuacja. Sięgnąć po nią czy też nie? Trudna decyzja. Sam stosunkowo niedawno miałem podobną zagwozdkę z drugim tomem „Sagi o Walhalli” Snorriego Kristjanssona. Tym razem zwyciężyło pragnienie skolekcjonowania serii, więc „I popłynie krew” trafiło do moich rąk, choć przyznam szczerze, że najchętniej od razu odłożyłbym książkę na półkę bez wcześniejszego czytania.
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz