Lionel zajął się ostatnio kolejną książką autorstwa Stevena Eriksona. Zatracony w jego twórczości na amen, wyszukujący najmniejszych oznak spadku jakości, przeczytał, przeżył i zrecenzował specjalnie dla Was "Wicher śmierci"!
Szczerze mówiąc, obawiałem się takiego obrotu spraw za każdym razem, gdy sięgałem po kolejny tytuł z serii "Malazańskiej Księgi Poległych". Niestety, stało się – Steven Erikson obniżył loty swoim "Wichrem Śmierci". Nie jest to może ten sam spadek formy, jak w "Domu Łańcuchów", lecz daleko mu do świetnego "Wspomnienia Lodu" czy "Przypływów Nocy". Rozumiem, że nikt nie jest w stanie utrzymać takiego samego, wysokiego poziomu przez dłuższy czas, to jednak wciąż miałem cichą nadzieję, że do tego nie dojdzie. Oczywiście, recenzowany tom dalej nie jest wielkim nieporozumieniem. To cały czas poniekąd ciekawa ścieżka fabularna, kompleksowe postacie i liczne wydarzenia, jednak czegoś w tym wszystkim zabrakło – czegoś, co tworzyło wcześniej nieodparty urok całej sagi.
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz