Pani wiosna wreszcie nas odwiedziła. Słońce śmielej zaczyna sobie poczynać, a śniegu prawie nie widać. Dzień też coraz dłuższy, a noce cieplejsze. Skoro mowa o tym mrocznym okresie doby, to niedawno miałem okazję przeczytać "Przypływy Nocy" Stevena Eriksona, stanowiące część jego pokaźnej sagi "Malazańska Księga Poległych". Co się mi w nich spodobało i jak oceniłem ten tytuł, dowiecie się z recenzji, którą popełniłem specjalnie dla GE.
Twórczość Stevena Eriksona albo się kocha, albo nienawidzi. Autor potrafi tak wymęczyć czytelnika swoją "Malazańską Księgą Poległych", że wzbudza w nim ona ból głowy bądź masochistyczne pragnienie sięgnięcia po kolejną część. Dzieje się tak za sprawą odmienności kolejnych tomów. "Ogrody Księżyca" wprowadzają w bogaty świat cyklu i zapoznają z grupą bohaterów, by w drugiej odsłonie znacznie odciąć się od wszystkiego i przenieść miejsce akcji, wprowadzając jednocześnie kolejne rzesze postaci. Następujące po nich tomy nie wiele zmieniają w tej materii, wciąż wprowadzając mętlik w głowach czytelników. Nie inaczej jest z "Przypływami Nocy", piątym tomem sagi, który prezentuje nowy kontynent wraz z grupą nieznanych wcześniej postaci.
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz