Lubicie książki apokaliptyczne? Takie jak Metro? Jeśli tak to powinniście przeczytać recenzję powieści Nowa Ziemia, która wpisuje się w ramy tego gatunku. Zniszczenia, mutanty, pustkowia... Tylko czy ten tytuł jest dobry? Zapraszam do zapoznania się z jego recenzją!
Nigdy nie pałałem miłością do powieści apokaliptycznych. Nie wydawały mi się one interesującymi pozycjami, lecz postanowiłem się przemóc i sięgnąłem po "Nową ziemię", będącą pierwszym tomem trylogii "Świat po wybuchu". Autorka, Julianna Baggot ma na swoim koncie siedemnaście innych powieści, więc jest już doświadczoną pisarką i można było oczekiwać, że "Nowa ziemia" będzie dobrą książką.
Na świat przedstawiony w tej powieści, składa się Ziemia obrazująca zniszczenia dokonane przez nas – ludzi. Cały proces zagłady dopełniło zrzuceniem bomb atomowych, wydarzenie to nazywane przez ludzi "Wybuchem". Część populacji przeżyła tę katastrofę poprzez schronienie się w miejscu zwanym Kopułą. Przetrwała ona ataki, a jej mieszkańcy do dzisiaj wiodą spokojne życie pełne wygód. Jednak schronienie to boryka się ze swoimi problemami, w Kopule brakuje żywności, ludzie odżywiają się wyłącznie pewnymi pigułkami. W powieści pojawiają się także udoskonalenia człowieka, nazywane kodowaniem. Każdy osobnik płci męskiej przez to przechodzi (kobiety także mogą, ale w takim wypadku stają się bezpłodne). Dzięki kodowaniu człowiek staje się szybszy, silniejszy, a nawet można zmienić jego zachowanie. A co z nieszczęśnikami, którzy podczas zrzucania bomb byli poza Kopułą? Jedni zginęli na miejscu, inni zostali zniekształceni. Z powodu Wybuchu, niemal wszystko się ze sobą stopiło. Każde ciało znaczą oparzenia, blizny i zniekształcenia. Ludzi żyjących poza schronem łączy ich jedno – zazdrość o Czystych, mieszkających w Kopule.
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz