Lektura pierwszej części serii "Endgame" – "Wezwanie" wywołała we mnie mieszane odczucia. Z jednej strony pomysł wciągnięcia czytelnika w opowieść oraz wykorzystanie wielu różnych multimediów był ciekawy, z drugiej fabule brakowało głębi. "Klucz niebios" jest pod tym względem lepszy, choć nadal wzbudza moje zastrzeżenia.
Razem z bohaterami, których zostało dziewięcioro, wracamy do gry i zanurzamy się w ponurej wizji świata pogrążonego w chaosie. Nie ma tutaj żadnych zasad poza jedną – żeby wygrać, trzeba grać, a żeby grać – mordować. Dostajemy wszystko to, co w poprzedniej części: wzajemną niechęć, walkę, trupy ścielące się grubą warstwą oraz młodych ludzi pozbawionych skrupułów, którzy za wszelką cenę pragną zwyciężyć. Na szczęście w tym tomie wreszcie zaczynają oni dostrzegać głupotę gry, część z nich przestaje ślepo podążać ścieżką wyznaczoną przez nauczycieli i zaczyna ustalać własne reguły.
Niestety całość nadal jest chaotyczna, przeskakujemy ze sceny do sceny, od jednego bohatera do następnego, ale towarzyszymy im zaledwie przez parę chwil. Powieść przypominała mi bardzo filmy o Jamesie Bondzie i mam wrażenie, że gdyby słynny agent 007 występował jako grupa nastolatków, to tak zostałby przedstawiony. Dlaczego?
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz