Witajcie w królestwie Lur, gdzie stosowanie czarów niezgodnie z literą prawa oznacza śmierć.
Dawno temu, zdesperowane plemię Doranów – obdarzonych magiczną mocą wojowników, opuściło spustoszony wojnami rodzinny kraj. Uciekali przed Morganem – okrutnym czarownikiem, który dla władzy gotów był zrobić wszystko. W końcu przybywają do Lur, gdzie zawierają pakt z jego olkińskimi mieszkańcami, jeżeli ci poddadzą się ich magicznym prawom, Doranie zapewnią całemu państwu bezpieczeństwo i dobrobyt. Jednak grupa Olków ślubuje strzec swych własnych, zakazanych przez dorańskie prawo, rytuałów. Czekają na wybawcę – nieświadomego swego daru maga, który przywróci im ich dziedzictwo.
Debiuty zawsze stanowią trudność nie tylko dla autora, ale również i czytelnika. Tak wiele pomysłów powstało, szczególnie na polu gatunku fantasy, że trudno wykreować coś oryginalnego. Ciągle prześladują nas orkowie, elfy, krasnoludy czy smoki; od lat katowani jesteśmy tym samym zestawem czarów; nawet ciężko wyrwać się ze schematu drużyny składającej się z wojownika, łotrzyka, maga itd. Widząc zalążki takich praktyk w lekturach, jako czytelnik macham ręką ze zniecierpliwieniem i nie ruszam takich rzeczy bez solidnej rekomendacji lub zainteresowania mnie reklamą, opisem czy okładką. Nic więc dziwnego, że sięgając po "Nieświadomego maga" Karen Miller, jej pierwszą powieść, nie byłem nastawiony hurraoptymistycznie. Dostrzegłem jednak w opisie z okładki, pełnym schematów przerabianych już tylokrotnie, ziarnko pewnej oryginalności. Czy wykiełkowało?
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz