Debiuty zawsze stanowią trudność nie tylko dla autora, ale również i czytelnika. Tak wiele pomysłów powstało, szczególnie na polu gatunku fantasy, że trudno wykreować coś oryginalnego. Ciągle prześladują nas orkowie, elfy, krasnoludy czy smoki; od lat katowani jesteśmy tym samym zestawem czarów; nawet ciężko wyrwać się ze schematu drużyny składającej się z wojownika, łotrzyka, maga itd. Widząc zalążki takich praktyk w lekturach, jako czytelnik macham ręką ze zniecierpliwieniem i nie ruszam takich rzeczy bez solidnej rekomendacji lub zainteresowania mnie reklamą, opisem czy okładką. Nic więc dziwnego, że sięgając po "Nieświadomego maga" Karen Miller, jej pierwszą powieść, nie byłem nastawiony hurraoptymistycznie. Dostrzegłem jednak w opisie z okładki, pełnym schematów przerabianych już tylokrotnie, ziarnko pewnej oryginalności. Czy wykiełkowało?
Akcja powieści rozgrywa się w królestwie Lur, należącym do ludu Olków. Ponad sześćset lat temu przybyła do tej krainy inna nacja – władający potężną magią Doranie. Uciekali oni przed Morganem, okrutnym czarownikiem, który w ich ojczyźnie doprowadził do wyniszczającej wojny domowej. Ich przywódczyni, święta Barl, zawarła z rdzennymi mieszkańcami pakt, według którego Doranie zapewnią Olkom bezpieczeństwo, gdy ci dostosują się do ich praw. W ten sposób powstał mur Barl, który chroni Lur przed wszelkimi niebezpieczeństwami z zewnątrz – haczyk tkwi w tym, iż każde naruszenie paktu osłabia go i może doprowadzić do jego runięcia. W teraźniejszych czasach śledzimy losy Ashera, dwudziestoletniego, prostego rybaka, przybywającego w poszukiwaniu pracy i zarobku do stolicy królestwa – Dorany. Nasz główny bohater uciekł z domu z postanowieniem spędzenia w stołecznym mieście roku, po którym bogatszy o kilkanaście mieszków złota miałby wrócić na wybrzeże i zaopiekować się chorowitym ojcem. Już na samym początku jego losy splatają się z dorańskim księciem, Garem, któremu pomaga w kłopotliwej sytuacji. Przez ten dobry uczynek stopniowo zacznie obcować z samym królem i stanie się jednym z ważniejszych Olków Lur. W tle obserwujemy działania olkińskich spiskowców, chcących przywrócić dawny ład, dzięki któremu królestwo ma przetrwać. Podążają za starożytną Przepowiednią, według której Asher prawdopodobnie ma być kluczem do przetrwania oraz, jak tytuł wskazuje, nieświadomym magiem.
Jak widać powyżej, rdzeń fabuły jest całkiem oryginalny, mimo że wiele wątków opartych jest na utartych schematach. Tym, co pierwsze rzuciło mi się w oczy i tak naprawdę nie zostało wyjaśnione do końca książki, są niejasne zasady paktu Doran z Olkami. Obcy naród przyjeżdża do Lur, mówi, że ochroni królestwo przed teoretycznym niebezpieczeństwem, jeżeli mieszkańcy będą grzeczni, a ci od razu mówią: "Ok, spoko". I nagle Olkowie zapominają, że umieją czarować, a Doranie puszczają w niepamięć potężne czary i skupiają się na magii leczącej czy naprawiającej np. drzwi, z jednym wielkim zaklęciem ujarzmiania pogody, do którego dostęp ma wyłącznie król. Co więcej, rasa przybyła zza muru jest od tej pory traktowana jak szlachta, tymczasem dotychczasowi osadnicy stają się plebsem, pogardzanym przez większość "wybawicieli". Lektura nie wyjaśnia ani na jotę, jak doszło do zawarcia tak absurdalnego przymierza. Ba, nie ma nawet przesłanek dotyczących tego, jak przez tak długi okres czasu nie nastąpił bunt – spiskowcy czekający na samoistne (!) wypełnienie się przepowiedni przez sześćset lat to jednak trochę za mało.
Być może jednak sprawa ta zostanie wyjaśniona w drugim tomie, jest to przecież możliwe. Niemniej jednak, przymykając na to oko, muszę przyznać, że dawno nie spotkałem się z tak ciekawym pomysłem w fantasy. Nawet idee, bazujące na przebytych wzdłuż i wszerz literackich szlakach, zostały poddane interesującym modyfikacjom. "Rasa panów i sług" – owszem, ale jednak nie jest to do końca tak oczywiste, co zresztą opisywałem wyżej. "Straszliwe niebezpieczeństwo w postaci obrzydliwego gada" – jasne, ale przez większość naprawdę długiej książki, w ogóle nie dowiadujemy się o nim nic – akcja toczy się zgodnie z życiem mieszkańców – jakby niebezpieczeństwo wcale nie istniało i nikt nie dawał mu wiary. "Od zera do bohatera" – błyskotliwy plebejusz z nizin społecznych, zyskujący szybko niemałe względy – tutaj argumentów już nie mam, sztandarowy motyw gatunku fantasy, jednakże...
Punktem tym dochodzimy do jednego z lepszych elementów książki – postaci. Asher, niezupełnie jak na przyszłego herosa przystało, jest zwykłym gburem, chamem i prostakiem, mimo że o wielkim sercu. Mówi dokładnie to, co myśli w danym momencie, ledwo gryząc się w język nawet przed królem. Jak można się domyślić, przysparza mu to zarówno wrogów, jak i przyjaciół. Nawet awans społeczny nie był w stanie złagodzić jego szorstkiej mowy. Nieco (ale faktycznie tylko nieco) kontrastującym do niego bohaterem jest książę Gar, dla którego nie mogłem wymyślić lepszego określenia, niż "ciapa". Jest to jedyny obecnie żyjący Doranin, niewładający magią. Sprawia to, że pośród swojego ludu uważany jest za kalekę, chociaż stara się przydać w inny sposób. Zestawienie tych dwóch osobników skutkuje często niesamowitymi gagami, gdyż książę potrafi także odszczekać Asherowi. Najlepszymi bohaterami są jednak postacie drugoplanowe, nadrabiające braki protagonistów – konkretnie członkowie olkińskiego spisku, Dathne oraz Matt. Ich rozterki moralne wydają się nierzadko prawdziwsze od postaci grających pierwsze skrzypce.
Sprawą, która dzieli odbiorców powieści na dwa przeciwstawne obozy, jest jej długość oraz tempo akcji. Na blisko 600 stronach pisanych nie za dużą czcionką zmieszczono trochę ponad rok fabuły. Momentami przebieg wydarzeń niezwykle się ślimaczy i pojawiają się przestoje. Zaskakując samego siebie, muszę jednak przyznać, że nie przeszkadzało mi to aż tak bardzo, jak się tego spodziewałem. Myślę, że przyczyną tego są świetne malownicze opisy miejsc i krajobrazów, które w zestawieniu z wolniejszym tempem akcji pozwalają bardziej mi się wczuć w świat królestwa Lur. Czasem, szczególnie na pierwszych stronach lektury, irytowały mnie infantylne dialogi. Mam jednakże wrażenie, że dojrzewały one wraz z kolejnymi kartkami, stawały się doskonalsze, pojawiać zaczęły się celne pointy i zabawne gry słowne.
Jeżeli chodzi o kwestię wydania, jest to moja pierwsza pozycja z oferty Galerii Książki i jestem pozytywnie zaskoczony. Okładka jest prosta, ale ma równocześnie w sobie pewien czar, sprawiający, że przyjemnie jest na niej zawiesić oko. Również świetnym pomysłem jest umieszczenie połowy zakapturzonej postaci na grzbiecie książki, która doskonale uzupełnia się na półce z tą widniejącą na drugim tomie. Mały zgrzyt stanowi mapa umieszczona na dwóch stronach – teoretycznie łączenie lektury powinno dzielić ją na pół, tymczasem fragment widniejący na prawej kartce zawiera oprócz swojego powtórzony kawałek z sąsiedniej strony, co nie tylko wygląda brzydko, ale utrudnia również korzystanie z planu. Tłumaczenie powieści jest naprawdę dobre. Ba, chwilami nawet za dobre – tłumacz tak się wczuł w wierne przełożenie treści, że pojawiają się kwiatki w stylu: "wyjść jak Zabłocki na mydle" lub "od Sasa do Lasa", co w kontekście królestwa Lur nie ma żadnego sensu. Poza tymi drobnymi wpadkami przekład stoi na wysokim poziomie.
Trudno mi jest polecić "Nieświadomego maga" każdemu miłośnikowi fantasy. Osoby lubiące wartką akcję, bitwy czy hektolitry krwi zwyczajnie się zawiodą. Natomiast ci, którym nie przeszkadza powolne budowanie napięcia, polityczne intrygi i pewnego rodzaju ślimaczenie, nie będą narzekali. Uważam, że Karen Miller udało się wykreować niezmiernie interesujące uniwersum, warte poświęcenia czasu. Jest to kawał dobrej fantastyki, mającej duży potencjał, cierpiącej jednakże na niedoszlifowanie. Ale to w końcu jest debiut pisarki, natomiast widać, że z każdą stroną jest coraz lepiej – moje oczy spoczywają właśnie na drugim tomie, za który niezwłocznie się zabieram. Niech Barl nad wami czuwa!
Dziękujemy wydawnictwu Galeria Książki za dostarczenie egzemplarza recenzenckiego.
Komentarze
Moja ocena także wynosi: 7/10
Dodaj komentarz