Łowcy znów go ścigali.
Prawdę mówiąc, zdał sobie z tego sprawę parę dni temu. Dostrzegł to w oczach karczmarza, w sposobie, w jaki gruby mężczyzna odwrócił się od niego i uniknął jego wzroku. Widział to we współczujących oczach dziwki stojącej w kącie, kiedy próbowała przykryć to współczucie uśmiechem. Rozmowy klientów obskurnej tawerny, w której bywał, aby się posilić, przycichły, kiedy do niej wszedł. Nie była to nieswoja cisza zapadająca, gdy małomiasteczkowi ludzie przyglądali się dziwnemu elfowi, z dziwnymi znakami na skórze i wielkim mieczem – była to raczej cisza zapadająca, gdy ludzie zdawali sobie sprawę, że przez drzwi przeszły właśnie wielkie kłopoty i chcieli jak najlepiej udawać, że tak naprawdę one nie istniały. Fenris znał tę różnicę doskonale.
Fenris był leniwy. Pomimo tego, że wiedział o łowcach, pewna jego część odmawiała przyznania racji faktom. Miał nadzieję, że wskazówki były jedynie paranoją, jaką można było przypisać uciekinierowi. Jego pobyt w ostatnich trzech miasteczkach był coraz to dłuższy, a starania do zakrycia znaków na swym ciele prawie żadne. Mówił sobie, że to było wyzwanie. Niech przyjdą. Niech spróbują zabrać go z powrotem, jeśli się odważą. Jednak gdzieś w głębi zastanawiał się, czy ta wieczna ucieczka po prostu go nie zmęczyła.
Nadszedł jednak czas. Już wcześniej zabrał parę swych skromnych własności z wynajmowanego pokoju i wyskoczył przez okno. Znalazł się w ciemnej uliczce, z której łatwo było się wydostać. Był to powód, dla którego Fenris, po krótkiej inspekcji, wybrał ten pokój i dlaczego karczmarz przyglądał mu się z niepokojem. Zastanawiał się, ile czasu gospodarz tawerny wysiedziałby na miejscu, zanim ciekawość albo brak zapłaty, zaprowadziłaby go do pokoju Fenrisa, gdzie odkryłby, że elfa dawno już tam nie było. Tydzień, może mniej, jeśli to właśnie karczmarz go wydał.
W uliczce nie było nikogo, poza paroma szczurami i elfim włóczęgą śpiącym przy stosie śmieci. Fenris zatrzymał się i spojrzał na mężczyznę z obrzydzeniem. Po ucieczce z Imperium myślał, że uda mu się wmieszać w tłum. W kraju, w którym elfy były wolne, jeden więcej czy mniej z pewnością nie zrobiłby różnicy? Oczywiście był głupcem. Ale skąd miał wiedzieć, że tylu jego ludzi trwoniłoby swą wolność żyjąc jak przestraszone bydło? Jeśli miałby wybierać pomiędzy ubieraniem się tak, jak tutejsi ludzie oczekiwali tego od elfów, ucieczką do podupadających klanów żrących piach i cieszących się z czegokolwiek, co ludzkie królestwo im oferowało, a walką... jego wybór był oczywisty.
Włóczęga obudził się, kiedy Fenris wyciągnął miecz z pochwy. Krzyknął w strachu, lecz Fenris go zignorował. Ktoś nadchodził, postacie pokryte cieniem alejki – przynajmniej dwie po każdej stronie i... jedna znad niego samego? Przysłuchując się, dosłyszał cichy zgrzyt dachówek nad sobą. Tak, to na pewno kusznik, bez wątpliwości. Myśleli, że przyparli go do muru.
Fenris rzucił się na koniec alejki, która prowadziła z dala od głównej ulicy. Tutaj prowadziła do labiryntu zakręconych dziedzińców, kanałów i rozwieszonego prania... ale było tu ciemniej, łatwiej dla niego, żeby walczyć i nie ściągnąć na siebie uwagi straży miejskiej. Dlaczego łowcy nigdy nie próbowali przekupić straży, nie mógł sobie wytłumaczyć. Niemniej, w jednym z poprzednich miasteczek nieumyślnie wpadł na tamtejszą straż, która utrudniła łowcom ich pościg, jak i jemu ucieczkę. To nie było warte ryzyka.
Włóczęga leżący na ziemi parę stóp od niego krzyknął znów w strachu i próbował podnieść się na nogi, ale Fenris już go minął. Dwie wysokie postacie zbliżyły się, ledwo widzialne, ale poruszające się szybko, kiedy zdały sobie sprawę, że ich ofiara wie o pościgu. Kątem oka Fenris zauważył bordowy kolor... Ścigali go żołnierze z Tevinter. To powinno nieco ułatwić sprawę. Oczywiście, gdyby byli zwykłymi najemnikami, to też by ich zabił z łatwością, ale nie byłoby to aż tak przyjemne, jak zarzynanie tych psów.
Szerokie ostrze jego miecza odepchnęło pierwszego łowcę na bok, kiedy ten starał się odparować cios elfa. Drugi łowca ruszył na niego, mając nadzieję wykorzystać chwilowe odkrycie Fenrisa, ale spotkał się tylko z jego pięścią. Znaki na jego ciele zabłysnęły jasno, kiedy lyrium zawarte w nich rozbudziło magię w jego ciele, a jego pięść przemknęła przez hełm łowcy prosto do jego głowy. Mężczyzna zakołysał się i przestał ruszać, unieruchomiony strachem.
A więc nie ostrzeżono ich... Głupcy.
Znaki zabłysnęły ponownie, kiedy Fenris częściowo rozprostował swą dłoń. Ciało łowcy pochyliło się nieco do tyłu, a z uszu i ust prysnęła krew. W tej chwili pierwszy łowca odzyskał już równowagę i wymachiwał swym mieczem. Fenris wykorzystał krwawiące ciało mężczyzny, nad którym nadal miał kontrolę, i odwrócił go zasłaniając się nim, kiedy drugi łowca zaatakował go, i zagłębił swój miecz w ramię żołnierza. Elf odepchnął trzymane ciało od siebie, posyłając obu łowców w stronę ściany. Jego pięść pokryta była ciemną, czerwoną mazią.
Zostałby, żeby ich wykończyć, ale pozostali łowcy deptali mu już po piętach. Bełt wystrzelony z kuszy przeleciał Fenrisowi koło ucha, prawie je przecinając, i dało się już dosłyszeć przyspieszone kroki kierujące się w jego stronę. Fenris szybko rzucił się w kolejną uliczkę przeskakując nad łowcą, który starał wygrzebać się spod ciała swego martwego towarzysza. Kątem oka widział długie linie mijanych drzwi. Przeciął porozwieszane linki z praniem i przewrócił tu i tam postawione beczki, aby pozostawić za sobą przeszkody. Wiedział, że sprawiał im tym problem słysząc, jak klęli pod nosem w języku Tevinter, a kusznik gdzieś nad nim próbował ustawić się w odpowiedniej pozycji.
Fenris rzucił się w stronę pierwszej pary otwartych okiennic, jaką zauważył. Wylądował w kuchni wypełnionej zapachem świeżo upieczonego chleba i krzykiem ludzkiej kobiety, kiedy podniósł się na nogi. Widok elfa w ciasnej zbroi, który dzierżył miecz wielkości prawie takiej samej jak on, z pewnością nie był mile witanym. Prostując się zauważył, że kobieta była zaskakująco urodziwa, a jej koszula nocna odsłaniała więcej niż zdawała sobie z tego sprawę.
Uśmiechnął się do niej szeroko, a ona krzyknęła ponownie w odpowiedzi. Bez chwili zwłoki, Fenris złapał jeden z bochenków chleba i rzucił się do frontowych drzwi. Usłyszał kolejny krzyk kobiety i dźwięk upadającego ciała, kiedy jeden z żołnierzy wpadł do środka. Cała reszta pewnie wejdzie od przodu, więc dobrze byłoby wydostać się zanim...
Fenris zatrzymał się w miejscu. Rozpoznał mężczyznę stojącego w drzwiach: bordowa szata i czarne włosy ledwo zakrywające oczy pozbawione duszy, nie wspominając o bliźnie na jego szyi, którą Fenris sam tam umieścił. Przeklęte mikstury uzdrawiające i magia. Dlaczego nikt nie mógł pozostać martwym?
"Avanna, Fenris. Dobrze cię znów widzieć." Łowca przywitał elfa cichym pomrukiem celując kuszą w sam środek jego klatki piersiowej. A więc ten z dachu. Sprytne.
"Biorąc pod uwagę, co stało się ostatnim razem, dziwię się, że zdecydowałeś się spróbować jeszcze raz."
"Tu nie chodzi już tylko o złoto, niewolniku."
Och, jak Fenris kochał, kiedy tak mówili. "Nie boisz się, że stracisz swoją głowę raz na dobre?"
"Nie, kiedy w ciebie celuję. Stałeś się nieostrożny. Czas, żebyś się poddał." Pozostali łowcy krzyczeli coś pomiędzy sobą na ulicy, a w domu znajdował się już niewątpliwie więcej niż jeden. Fenris miał tylko dwie opcje: poddać się i spróbować uciec ponownie później... albo walczyć.
Nie miał tak naprawdę wyboru. Zaciskając dłoń na rękojeści miecza, uśmiechnął się do łowcy powoli.
"Vishante kaffar", wysyczał i zaatakował.
Źródło: dragonage.bioware.com
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz