

Stephen King rekomenduje swym nazwiskiem wiele dzieł popkultury – jedne są lepsze, inne gorsze, ale trafiają się pozycje, które równie dobrze mógłby napisać on sam. Jedną z nich są "Wiedźmy" Scotta Snydera, Jocka i Matta Hollingswortha.
Scotta Snydera można cenić za wysoką płodność twórczą i szerokie zróżnicowanie swoich utworów, lecz nie braknie też głosów, że miewa wyraźne spadki formy właśnie na skutek ogromnej liczby projektów. Do której grupy byśmy nie należeli, i tak trzeba docenić scenarzystę, który w "Wiedźmach" ponownie sięga po horror. Nie jest to pierwsze spotkanie Snydera z tym gatunkiem, ponieważ to on dał komiksowemu światu świetną serię zatytułowaną "Amerykański Wampir". Rozbudzone tym faktem nadzieje wobec "Wiedźm" nie okazały się próżne – to kawał wyśmienitej historii.
Do miasteczka Litchfield w New Hampshire sprowadza się rodzina Rooksów, która w ten sposób próbuje zostawić bolesną przeszłość za sobą. Nie mija wiele czasu, nim przekonają się, że i w nowym miejscu nie dane im będzie zaznanie spokoju – z okolicznych lasów obserwuje ich coś nienaturalnego.