"Drakensang: The Dark Eye" pojawił się na rynku gier komputerowych w wymarzonym dla siebie momencie, pod sam koniec 2008 roku, kiedy na horyzoncie nie było ani widu, ani słychu tytułów o podobnym klimacie. Nie potrzeba było wiele czasu, by stało się oczywistym, że gra odniosła duży sukces, bowiem zdobyła uznanie nie tylko niemieckich, ale i polskich graczy, spragnionych prawdziwego cRPG'a, takiego z krwi i kości. Kolejne egzemplarze sprzedawały się jak świeże bułeczki, a pojawiające się w prasie i internecie oceny zwykle ocierały się o tę najwyższą. I choć gra nie przyćmiła legendarnej serii "Baldur's Gate", okazała się dobrą, powracającą do korzeni gatunku produkcją. Czy w tym wypadku powinna nas dziwić informacja, że grupa Radon Labs pracuje nad kolejną odsłoną, o tytule "The River of Time", chcąc wykorzystać okazję i kontynuować podbój europejskiego rynku? Mnie nie zaskoczyła ani trochę.
Co ciekawe, akcja "Drakensang: The River of Time" będzie rozgrywać się nie po wydarzeniach mających miejsce w pierwszej części, a 23 lata wcześniej, dokładnie w 1009r. Rozwiązanie to kryje w sobie dwa wielkie plusy – nie tylko nie ucierpią ci, którzy nie mieli przyjemności pograć w poprzednią część, ale i wszystkie osoby, które spędziły mnóstwo czasu w zaserwowanym przez "The Dark Eye" świecie, odnajdą tu wiele dobrze znanych aspektów. Fabułę oddano w ręce trzech scenarzystów, którzy mają sprawić, by historia była spójna oraz przygotować jedno, konkretne zakończenie, czekające na graczy niezależnie od tego, czy podejmowali pozytywne, czy negatywne decyzje w trakcie przechodzenia "Drakensanga: The River of Time". Co by było jeszcze ciekawiej, początkowe wydarzenia będą mieć miejsce w mieście Ferdok, leżącym w krainie Aventuria, do którego dotrzemy jako nikomu nieznany poszukiwacz przygód, gdzie opiekować się nami będzie Forgrimm. Dobrze nam znany z "The Dark Eye" krasnolud wcieli się w rolę narratora, towarzyszącego naszej postaci, której celem szybko okaże się dotarcie do leżącego na południu Księstwa Kosh, owianego strasznymi legendami, miasta Nadoret. Zanim bohater chcący przekonać się o tym na własnej skórze przeprawi się przez Wielką Rzekę, będzie musiał zadecydować, kim właściwie chce być.
Tworzenie postaci będzie w dużej mierze przypominać to znane nam z "Drakensang: The Dark Eye". Do wyboru dostaniemy dwadzieścia pięć gotowych archetypów (którym można zmodyfikować część cech), więc ponownie przyjdzie nam przemierzać świat wojownikiem, alchemikiem, bojownikiem czy łucznikiem. W "Drakensang: The River of Time" pojawią się też dwie nieznane dotąd profesje – krasnoludzki druid oraz żyjący walką w zwarciu, pochodzący z północy, barbarzyńca. Dla postaci, którą zdecydujemy się grać, za sprawą nowego kreatora będziemy mogli wybrać kształt ciała, rysy twarzy czy kolor włosów, na co nie mieliśmy wpływu w poprzedniej części. I tym razem będziemy mieć do dyspozycji stertę umiejętności oraz talentów cechujących naszą postać. Do ich rozwoju posłużą punkty doświadczenia, zdobywane za stoczone walki bądź wykonywane zadania, których z pewnością nie zabraknie, bowiem obiecano wiele pobocznych questów, często wykraczających ponad przyniesienie konkretnego przedmiotu lub zabicie straszącego tu i ówdzie potwora. Urozmaicić je ma odświeżony system prowadzenia rozmów, w których jednocześnie będzie mogło brać udział kilka postaci. Przeprowadzono ten zabieg, ponieważ interakcja z towarzyszami była jedną z najczęściej krytykowanych cech poprzedniej części. Wielokrotnie spotykaliśmy kolejne postacie, lecz często nie oferowały nam one nic poza kilkoma wypowiedzianymi zdaniami. W związku z tym, w "Drakensang: The River of Time" ma pojawić się mnóstwo zróżnicowanych NPC-ów, posiadających odmienną historię i żyjących własnym życiem. Ci, którzy będą mieć dla nas zadanie do wykonania, często będą chcieć zaprowadzić nas na miejsce zdarzenia lub na własne oczy oglądać nasze poczynania, więc motyw prowadzenia bezbronnych postaci stanie się tu niemalże codziennością. By ułatwić podróże i powracanie do niektórych miejsc, producenci obiecali wprowadzenie swego rodzaju teleportów.
Znaczne zmiany zapowiadają się również w kwestii towarzyszących nam postaci. Choć kierowana przez gracza drużyna nadal będzie mogła składać się z maksymalnie czterech członków, to, w porównaniu do "Drakensang: The Dark Eye", będzie ich do wyboru tylko pięciu bądź szczęściu. Smutna to wiadomość, lecz na pocieszenie dodam, że każdy z nich będzie znacznie bardziej uwydatniony, by w 100% mógł spełniać się w odgrywanej profesji – czy wojownika, czy złodzieja. Nie obejdzie się też bez spotkania pojawiających się w poprzedniej części postaci, tak więc zobaczymy się choćby z Auralią, Archonem, Gladys czy Bredo Bento. Zauważcie, że będą o dwadzieścia trzy lata młodsi!
Wszyscy, którzy grali w "Drakensang: The Dark Eye", dobrze wiedzą, że w pewnego można było zadomowić się w posiadłości Ardo, gdzie przebywali wszyscy napotkani na drodze towarzysze czy chowaliśmy zdobyte podczas różnych podróży skarby. Tym razem mamy otrzymać własny statek, którym będziemy pływać po Wielkiej Rzece. Im głębiej w fabułę, tym bardziej będzie się zmieniać – w kajutach zadomowią się nowi towarzysze, a ładownie obrosną w łupy. W "Drakensang: The River of Time" przyjdzie nam przemierzać wiele zróżnicowanych miejsc – zaludnione miasta, pachnące trawą lasy, wysokie góry, straszne moczary czy wilgotne lochy. A skoro o tym mowa – nie pojawi się niezrozumiały dla mnie motyw blokowania odwiedzanych miejsc, uznany za kolejną z wad "jedynki". Wszystkie lokacje będziemy mogli odwiedzać tyle razy, ile dusza pragnie, a z biegiem czasu mają pojawiać się w nich kolejne zadania.
Życie naszych postaci zatruwać będzie całe mnóstwo nowych potworów, m.in. węże wodne, wilkołaki, przerośnięte chrząszcze, golemy, pająki czy nietoperze. Walka z tymi silniejszymi nie ograniczy się do ciągłego, nieprzemyślanego atakowania, bowiem wymagać od gracza będzie współpracy między członkami drużyny i skutecznego wyszukiwania słabych punktów wroga. Pomóc w tym ma aktywna pauza, umożliwiająca analizę danej sytuacji na polu bitwy, wybraniu odpowiednich umiejętności, przygotowaniu i wykonaniu kolejnego ataku. Co ciekawe, ma pojawić się kilka poziomów trudności.
Gruntownej renowacji uległ wykorzystywany w oryginalnym Drakensang silnik. Z tego względu mają pojawić się nowe efekty specjalne i oświetlenie, widoczne w powietrzu motyle oraz liście, powiewy wiatru czy fale na wodze. Co bardzo ważne – poprawiona ma być kamera, która napsuła krwi niejednemu graczowi, ale również animacje postaci, elementy wyglądu uzbrojenia, tekstury, sztuczna inteligencja kompanów i oponentów czy mimika twarzy. Po raz pierwszy pojawić się mają misje wykonywane wieczorem bądź w nocy, a w głębi serca liczę, że razem z nimi dystrybutor zaserwuje nam pełną polską wersję językową. Czy jednak tak będzie? Poczekamy, zobaczymy.
"Drakensang: The River of Time" ma zadebiutować w Niemczech, w pierwszych miesiącach 2010 roku i wszystko wskazuje na to, że szykuje nam się prawdziwa uczta. Kto wie, być może młodszy braciszek "Drakensang: The Dark Eye" pokusi się o równą walkę z "Dragon Age: Origins"? Wciągająca po uszy fabuła oraz wprowadzenie wielu nowych aspektów i poprawienie tych, na które najbardziej narzekali gracze w poprzedniej części stawiają tę sprawę całkiem otwartą. W Polsce dystrybucją "The River of Time" zajmie się firma Techland, a sama gra prawdopodobnie pojawić się ma w połowie przyszłego roku. Nie wiem jak wy, ale ja czekam z niecierpliwością!
Komentarze
Dodaj komentarz