"Drakensang: The Dark Eye" odbił się szerokim echem po rynku cRPG'ów w ostatnim czasie, przez który zdołał zdobyć nie tylko liczną rzeszę wiernych fanów, ale również grupkę wrogów, zarzucających głównie wadliwe działanie kamery oraz zbyt wyrazistą baśniowość świata. I choć wydane przez rodzimy Techland dzieło pojawiło się w Polsce prawie dwa lata temu, do dziś zachwyca swoim niepowtarzalnym klimatem i wciągającą fabułą. Czego w takim razie można się spodziewać po kolejnej odsłonie, którą będzie "Drakensang: The River of Time"? Zainstalowałem grę, zaparzyłem zieloną herbatę, wskoczyłem pod koc i dałem się wciągnąć w wyciągającą po mnie ręce przygodę, jaka zaczęła się wraz jej włączeniem, by poznać w końcu odpowiedź na postawione pytanie.
Powiadają, że wcale nie trzeba znać "Drakensang: The Dark Eye", by móc się dobrze bawić w "The River of Time", bowiem czekające na gracza wydarzenia rozgrywają się 23 lata przed tymi z części pierwszej. Jest w tym wiele prawdy, niemniej jednak już na samym początku, podczas wybierania bohatera, nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że czuję się jak u siebie w domu – gdzieś to widziałem, kiedyś już tu byłem. Menu i interfejs działają na identycznych zasadach co w "The Dark Eye"! Ba, nawet dostajemy do wyboru te same rasy i klasy, choć wzbogacone o dwie nowe postacie – masywnego Barbarzyńcę oraz krasnoluda Geomantę. Prędko zdecydowałem się na odpowiedniego bohatera zrobionego na wzór siebie samego, bo teraz można wybierać różne twarze, włosy oraz ciała postaci, a następnie rozpocząłem grę.
Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy, to śliczna grafika oddająca ze szwajcarską precyzją najmniejszy nawet szczegół – zwrócę uwagę, że grałem na najwyższych ustawieniach – a sam świat tak jakby stracił na baśniowości. Gdy otworzyłem menu postaci, ujrzałem dobrze znane z "The Dark Eye" panele Ekwipunku, Umiejętności, Umiejętności Bojowych, Zaklęć i pozostałych, słowem – wszystko takie samo. Pasek z umiejętnościami na dole ekranu, mapka w lewym górnym rogu i zdjęcie bohatera w prawym tylko podsyciły uczucie, że nic się nie zmieniło. Zastanawiałem się, czy to nie negatywny brak postępu, jednak szybko doszedłem do pewnego wniosku i zadałem sobie pytanie – po co zmieniać coś, co jest dobre i sprawuje się tak, jak należy? Postanowiłem w takim wypadku poszukać różnic i wciąż uważam tę decyzję za wspaniałą, bowiem po chwili odkryłem, że można... (uwaga) ... ruszać kamerą! W wąskich pomieszczeniach kamera wciąż płata figle, do których przywykł każdy, kto grał w "The Dark Eye". Jednak tym razem, używając myszki, możemy sami sobie ją poprawiać i ustawiać tak, żeby była dla nas wygodna. Trzeba przyklasnąć producentom, ponieważ tym samym ich Achilles odciął sobie piętę i nie ma słabego punktu. Koniec z "kamerowym" koszmarem, koniec!
Kwestie napotykanych postaci nadal wypowiadane są po angielsku, więc musimy zadowolić się czytaniem ich tłumaczeń. Nowe zadania pokazują się na mapie, także od razu wiadomo, dokąd się kierować. Spodobało mi się to, że jak założyłem bohaterowi tarczę, to klarownie było ją widać na jego plecach. Gdy zaatakowałem nietoperza, ciemnowłosy mężczyzna wyraźnie po nią sięgnął i ustawił w stronę nadlatującego wroga. Podobnie z bronią – nic nie pojawia się z kosmosu. Podczas walki wciąż precyzyjnie widać każdy atak, paradę i unik, a specjalne umiejętności tylko zwiększają wartość widowiska. Propos tego, znalazłem pewne niedociągnięcie – gdy kliknąłem na drewnianą beczkę, bohater stojąc spory kawałek od niej nachylił się i machając ręką w powietrzu odsunął wieko, a mnie ukazał się obraz przedstawiający to, co jest w środku. Co dziwne, jeśli rozwalimy skrzynię czy beczkę, bohater grzecznie do nich podchodzi i dopiero nachyla się. Drobny szczegół, ale wart wspomnienia, bowiem więcej złego powiedzieć nie mogę.
Fabuła od samego początku zarzuca na nas swe sidła, a w wir wydarzeń naszego bohatera wciągają trzy dobrze znane postacie – Forgrimm, Cano i Ardo, co nadaje jeszcze większego smaku. Nowe bajery? W "The River of Time" można dodawać notatki do wybranego punku na mapie, co ułatwia organizację i przyda się szczególnie tym, którzy mają problemy z pamięcią. Idąc przez miasto zwróciłem uwagę, że ono po prostu żyje. Każda postać ma przypisane swoje zajęcie, rusza się i coś tam robi. Tu pojawi się jakiś zwierzak, tam coś innego, a całość robi bardzo pozytywne wrażenie. A propos map i miast, musicie wiedzieć, że skończą się długie przechadzki z jednego końca miasta na drugi – producenci zafundowali nam specjalne portale, które pozwalają przenosić bohatera i jego drużynę do kolejnych miejsc, jakie wcześniej należy "odkryć" – czyli po prostu przejść przez dane punkty. Tym samym teraz w sekundę można przedostać się z Targowiska do Portu czy północnej części miasta. Wystarczy zbliżyć się do miejsca, w którym na mapie jest zaznaczony ów portal i wybrać miejsce, w jakie chcemy się przedostać. Przyznam szczerze, że możliwość korzystania z takich teleportów bardzo ułatwia rozgrywkę i jest cennym wynalazkiem, za który należą się kolejne brawa.
Gdy trochę pograłem, producenci postawili mnie przed wyborem, który, jak się okazało, miał wpływ na dalsze losy mojego bohatera. Musiałem zdecydować się, czy najpierw ratować postać z piersiami, czy tą bez. Wybrałem pierwszą opcję, a gdy wspólnie udaliśmy się po drugiego towarzysza, okazało się, że... pozamiatane. Zginął. Przepadł na zawsze. Całe szczęście urocza pół-elfka została ze mną. Mam nadzieję, że nie jest to jednorazowy wybryk, tylko standard, powodujący, iż w przyszłości niejednokrotnie będę musiał decydować o czymś, co zostanie zapisane na kartach historii.
Na zakończenie mogę śmiało stwierdzić, że w "Drakensang: The River of Time" chce się grać. Wszystko wskazuje na to, iż producenci wzięli sobie do serca uwagi graczy, poprawili to, co nie przypadło do gustu w "The Dark Eye", zamiast marnować czas na ulepszanie czegoś, co jest w porządku. Dlatego odnoszę wrażenie, że "The River of Time" to ulepszona wersja pierwszej części, pozbawiona błędów i wypchana po brzegi wciągającą fabułą, która sprawi, że wielu z was nie będzie mogło się oderwać od komputera. Cóż, to ja wracam do swojego świata i problemów, bowiem kolejne zadania czekają!
Komentarze
Mimo tego mam odwagę przyznać, że to faktycznie śmieszne i chyba musiałem być pod wrażeniem gry, że to w tych pierwszych wrażeniach napisałem, bo przecież wcześniej pisałem w recenzji "The Dark Eye":
Cytat
Doceniam czujność.
Dodaj komentarz