Pod stertą soczystych wieści i miodnych materiałów z Blizzcon 2011, zawieruszyła się niepozorna, acz niezwykle istotna informacja, która powinna zainteresować wszystkich fanów gwiezdnych przygód Sheparda. Jedni się ucieszą, innym podniesie ona ciśnienie, a niektórzy przyjmą ją z chłodną obojętnością i skomentują całą tę notkę beznamiętnym – „eee… wsio ryba”. O co chodzi? Już wkrótce „Mass Effect 3” doczeka się dwóch wersji demonstracyjnych – zarówno do kampanii dla pojedynczego gracza, jak i swoistych beta testów trybu kooperacji.
Jeżeli chodzi o rozgrywkę dla zdeklarowanych wirtualnych singli, to w skórę dziarskiego komandora wcielimy się w styczniu przyszłego roku. Miło, że będziemy mógli przetestować swój sprzęt i sprawdzić z czym to się je. Obstawiam, że dostaniemy fragment, którym Kanadyjczycy katują nas na każdej imprezie branżowej, czyli kopanie tyłków żołnierzy Cerberusa na planecie Sur'Kesh. Nie będę narzekał z tego powodu, w końcu darowanemu koniowi w zęby się nie zagląda, ale profilaktycznie będę rzucał skromne datki na tacę w każdą niedzielę, aby tym razem przygotowali coś lepszego niż w przypadku „Dragon Age II” (wtedy przypominało to antyreklamę stworzoną przez konkurencję). Kolejny tego typu strzał w stopę, mógłby się okazać tragiczny dla finansów BioWare i zdrowia psychicznego ich fanów. Tego z pewnością byśmy nie chcieli.
Natomiast kwestia wersji demonstracyjnej trybu kooperacji nie jest tak jasna i przejrzysta. Problem w tym, że wcześniejszy dostęp do niej dostaną nie fanatycy serii „Mass Effect”, lecz każdy gracz, który zdecyduje się zakupić pudełko z grą „Battlefield 3”. Ups… kiepskie zagranie, BioWare.
To właśnie tam znajdziemy specjalny „Online Pass”, dzięki któremu będziemy mieli zagwarantowany dostęp do beta testów rozgrywki przeznaczonej dla wielu graczy. Dokładna data premiery dla tych szczęśliwców zostanie podana w listopadzie. No i w tym momencie lwiej części społeczności puściły nerwy, a widły oraz pochodnie poszły w ruch.
Generalnie nie wiem dlaczego, gdyż później dopisano, że na przełomie listopada i grudnia zostanie uruchomiony specjalny program, pozwalający uzyskać dostęp tym, którzy nie łyknęli marketingowego haczyka i nie zdecydowali się na zakup gry studia DICE. Trochę cierpliwości, to tylko demo, a taki myk „Elektronicy” stosowali już niejednokrotnie (wystarczy wspomnieć kody do specjalnej zbroi w „Dead Space 2”). Trudno jest też ukryć fakt, że tegoroczna batalia pomiędzy „Battlefield 3” a „Modern Warfare 3” przypomina trochę bitwę o Stalingrad podczas II Wojny Światowej – tutaj chodzi o prestiż i zwycięzca bierze wszystko, więc każdy chwyt jest dozwolony. Schowajmy zgniłe pomidory, albowiem każdy na ich miejscu zrobiłby to samo.
Choć nie ukrywam, że taka sytuacja daje trochę do myślenia. Osobiście, mnie to strasznie bawi. Wrzucenie klucza do pudełka z „Battlefield 3” dobitnie pokazuje, w którą stronę zmierza seria „Mass Effect”. Inaczej po co fanatykowi sieciowych strzelanin kod do gry fabularnej? To tak, jakby umożliwić nabywcy takiego „Mirror's Edge” wcześniejsze odpalenie dema „Chessmastera”. Nielogiczne, prawda?
Powyższa sytuacja pokazuje też, jaki stosunek do swojej społeczności ma BioWare (kto nadal wierzy w politykę miłości?). O ile bicie piany i wykrzykiwanie „Zdrada, zdrada, Targowica!” jest pewną przesadą, to raczej nikt nie może być zadowolony z pstryczka w nos, który zafundowali Kanadyjczycy pewnej części fanów (niby wspierasz markę od samego początku, a profity dostają inni – może zaboleć). Aha… drodzy doktorzy, czy Electronic Arts faktycznie do niczego Was nie zmusza? Może jakaś szybka weryfikacja tego stanowiska?
Komentarze
No cóż, złe zagranie w stronę fanów i myślę że to nie koniec rozczarowań ze strony działań BW.
Ale artykuł jak najbardziej mi się podobał choć wieści nie specjalnie.
Pozdrawiam
a ja - niestety nadal ( z oczywiśtych względów finansowych ) jestem przykuty do "wiekowego", który śmiga na XP-ku.
Jak pech to pech
Dodaj komentarz