Sztuka ma to do siebie, że stale się rozwija. Uzyskuje to zarówno dzięki poszukiwaniu nowych trendów, jak i wracaniu do swych korzeni. Dzięki temu można stworzyć niezwykłe, przyciągające uwagę rozwiązania. Jednym z nich jest choćby koncepcja fore-edge, znana ze średniowiecza technika malowania scen na krawędziach kartek książek. Inspirując się tą metodą Maise Matilda, 22-letnia studentka historii sztuki, zaczęła zdobić swoje książki.
Ludzie wracają do czytanych przez siebie kiedyś książek z różnych powodów. Czasem nie możemy sobie przypomnieć fabuły lub potrzebujemy jakiegoś punktu odniesienia. Innym może też być odświeżone wydanie dobrze nam znanego, lubianego dzieła. To właśnie ten ostatni powód skłonił mnie, by wziąć do ręki nowe, łączone wydanie "Malowanego Człowieka" Petera V. Bretta.
Dzień należy do ludzi, noc do demonów. Każdy zachód słońca sprawia, że na ziemię zstępują otchłańce – magiczne istoty opętane żądzą zniszczenia ludzkości. Jedyną obroną pozostają bariery runiczne, jednak zdarza im się zawodzić, a symbole pozwalające na podjęcie równej walki dawno zaginęły. Ludzkość jest zaszczuta i zdziesiątkowana, a każdy rok przynosi wieści o kolejnych zniszczonych osadach.
SQUARE ENIX, we współpracy z dziewięciokrotnie nominowaną do nagrody Grammy wokalistką Sią, publikują odświeżoną wersję kultowej piosenki „Fly Me to The Moon” autorstwa Franka Sinatry. Utwór ten wraz z towarzyszącym mu teledyskiem powstał z okazji nadchodzącej 7 grudnia premiery rozszerzenia do FINAL FANTASY® XIV o podtytule Endwalker™, które zabierze graczy w podróż właśnie na księżyc.
Teledysk upamiętnia rozwój gry w ciągu ostatnich ośmiu lat i wyznacza nowy start dla popularnej gry MMORPG, która dotarła do ponad 25 milionów zarejestrowanych graczy na całym świecie, ożywiając historię FINAL FANTASY XIV Online, od A Realm Reborn po Endwalker. Od dziś utwór jest dostępny także w cyfrowych serwisach muzycznych, takich jak Spotify, iTunes, Amazon Music i innych.
Wszystkich pasjonatów anime, wypełnionych adrenaliną przygód czy też klimatów sci-fi z orientalną nutką, z całą pewnością zainteresuje wieść, że do sprzedaży trafiła właśnie książka "Cowboy Bebop. Requiem dla Czerwonej Planety". Pozycja ta jest swoistym prequelem serialu o tym samym tytule, więc będzie doskonałym uzupełnieniem lub też przedsmakiem przed rozpoczęciem seansu.
Gdy po raz pierwszy zabrałem się za cykl Beniamina Ashwooda, odczułem przyjemne zaintrygowanie. Historia, która zaczynała się dość prosto, a wręcz swojsko, umiała też pokazać potencjał na coś naprawdę wciągającego. Dlatego chętnie przyjrzałem się drugiemu tomowi z serii, opatrzonemu tytułem "Nieustanna ucieczka".
Bitwa pod Arratem i następujące po niej wydarzenia w Sanktuarium zmieniły zasady gry. Wiedza, którą Beniamin i jego przyjaciele posiadają na temat magii i polityki prowadzonej przez czarodziejki, czyni ich bardzo niebezpiecznymi. To zaś oznacza, że stają się celem polowania. Nie mając innego wyjścia, muszą umykać do Białego Dworu w nadziei, że zawiązane sojusze pozwolą im znaleźć tam bezpieczne schronienie. Aby jednak tego dokonać, czeka ich długa i niełatwa przeprawa, a na trakcie czeka ich wiele niebezpieczeństw. Pośród nich największym jest znane i wyklinane "większe dobro", które niejednego skłoni do okropnych czynów.
Cykl pisania newsów o większość ambitnych i rozbudowanych modów jest dość podobny. Zaczyna się od informacji, w której opisujemy rozpoczęcia prac nad modem, który wedle zapewnień twórców ma być drugim nadejściem Jezusa Chrystusa. Przez następny kilka miesięcy pojawia się coraz mniej nowych aktualizacji, aż w końcu mod i jego twórcy znikają w zakamarkach internetu. Jednak w życiu testera czasami pojawiają się chwilę, dla których warto żyć. Jedną z nich jest mająca miejsce 10 grudnia bieżącego roku premiera "Kronik Myrtany" niezwykle ambitnego moda, o którym pisaliśmy rok temu.
Dzięki swym mocom superherosi w naturalny sposób kojarzą się z półbogami, ba, niektórzy z nich mają zresztą boskość wpisaną w swój rodowód. Taki status budzi niepokój wielu ludzi, ale okazuje się też uwierać samych zainteresowanych.
Minęło dziesięć lat odkąd Liga Sprawiedliwości zakończyła działalność. Podstarzałych herosów, którzy przeszli na emeryturę (Superman odnajduje się w roli farmera) lub wydatnie zawęzili obszar swoich działań, zastąpiło nowe pokolenie, stosujące jednak dalece inne metody. Nie stronią od brutalności, nie przejmują się postronnymi ludźmi i w efekcie niejednokrotnie ich akcje są równie szkodliwe co zapędy złoczyńców. Na skutek tragicznych konsekwencji śmierci Atoma Człowiek ze stali powraca i ponownie próbuje zebrać pod swoim sztandarem starych herosów. I dokooptować do nich młodsze pokolenie.
Bogowie w kosmosie nie muszą być jedynie panami i władcami wszechświata. Jak pokazuje jedna z nowych serii Non Stop Comics, mogą stać się źródłem surowców – i to dosłownie.
W XXIV wieku kilkuosobowe okręty poszukują olbrzymich bogów, dryfujących gdzieś na obrzeżach znanego ludziom kosmosu. Zgodnie jednak z tytułem komiksu, zawsze znajdują ich, gdy są już martwi. W takiej formie stanowią źródło życiodajnych surowców, po które sięgają jednostki autopsyjne i badawcze, pragnące dobrać się do mięsa czy oczu kolejnych bóstw. Kapitan statku Vihaan II namawia załogę do wykonania kroku wywracającego dotychczasową działalność do góry nogami – chce jako pierwszy odnaleźć żywego boga.
W tym tygodniu gruchnęła wieść o tym, że Amazon jest bardzo bliski podpisania umowy z Electronic Arts na stworzenie pełnoprawnego serialu z uniwersum “Mass Effect”. Społeczność skupiona wokół uniwersum entuzjastycznie przyjęła te informacje, tym bardziej, że wspomniana platforma streamingowa kilkakrotnie pokazała, że potrafi zwalczyć presję i zaserwować naprawdę konkretny kawał kina. Jak jednak widać, nie wszyscy są zachwyceni tym pomysłem. Do grona sceptyków dołączył właśnie David Gaider, były scenarzysta studia BioWare.
Choć Gaider stał bardziej za sukcesem fantastycznych produkcji korporacji, szczególnie spod szyldu “Dragon Age”, to jak sam przyznał – aż wzdrygnął się na pomysł o serialowej adaptacji kosmicznego kuzyna marki i uważa, że jest on deczko bez sensu.
Kolejny zasłużony weteran odchodzi z kanadyjskiego studia. Matt Goldman pracował w BioWare praktycznie od początku działalności tego zespołu, a więc od 1998 roku. Dłubał między innymi przy “Baldur's Gate II”, “Jade Empire”, “Mass Effect: Andromeda”, a w szczególności wielce przyczynił się do rozwoju serii “Dragon Age”. Ostatnimi czasy zajmował stanowisko starszego dyrektora kreatywnego “Dragon Age IV”.
O fakcie rozstania poinformował Gary McKay, szef BioWare, który stwierdził, że rozstanie przebiegło w duchu “wzajemnego porozumienia stron”, lecz nie ujawnił, co było przyczyną takiej a nie innej decyzji developera. Nie ukrywa także, iż rozbrat z Goldmanem może mieć pewien wpływ na wizję i dalszy rozwój “Dragon Age IV”.