

Ostatnio fani "Chewa" mieli sporo powodów do radości. Podczas tegorocznej edycji Międzynarodowego Festiwalu Komiksu i Gier w Łodzi jednym z gości był scenarzysta serii, John Layman. Z kolei jeszcze w styczniu autor podgrzał atmosferę tweetem, jakoby miał ponad sto stron materiałów przygotowanych z myślą o aż czterech projektach w ramach uniwersum "Chewa".
Nie sposób odmówić Laymanowi twórczej płodności i przywiązania do swojego flagowego projektu, aczkolwiek czas pokaże, czy ewentualne kontynuacje i spin-offy okażą się czymś więcej niż gratką dla najwierniejszych fanów. I czy doczekamy się polskich wydań.
Wróćmy jednak do głównej serii. "Ostatnie wieczerze" kontynuują wątek drobiowej prohibicji, chociaż zgodnie z przewidywaniami na wszelkie wyjaśnienia trzeba poczekać do finału. Co nie oznacza, że jedenasty tom nudzi. Wyraźnie da się odczuć, że John Layman wziął głęboki wdech przed końcowym sprintem, postarał się sensownie domknąć losy kilku postaci i spleść ze sobą najważniejsze wątki. Do tego scenarzysta funduje nam masę gagów i emocjonalnego rollercoastera, bawiąc się z czytelnikami.