Outcast. Opętanie: Inwazja

2 minuty czytania

outcast: opętanie

Swoją znajomość z dziełami Roberta Kirkmana określiłbym mianem trudnej. Jako fan postapokaliptycznej konwencji doceniam początkowe stadia "The Walking Dead" i niektóre pomysły w "Oblivion Song", ale jednocześnie niepomiernie drażni mnie wydłużanie serii, na co zapewne wpływ mają serialowe ekranizacje i zarazem zobowiązania wobec wytwórni filmowych. Niestety piąty tom "Outcast. Opętanie" wpisuje się w ten trend.

Po ostatnich wydarzeniach Kyle Barnes został zmuszony, by porzucić dotychczasowe życie i ukryć się wraz z najbliższą rodziną na odludziu. Podobny los spotkał skompromitowanego wielebnego Andersona. Chociaż obaj panowie mają w gruncie rzeczy ten sam cel, to używają zgoła odmiennych środków, aby go osiągnąć.

Z recenzenckiego obowiązku dodam, że "Inwazja" zawiera zeszyty #25-36, przez co to najobszerniejszy z dotychczasowych albumów. Mogłoby się zdawać, że to wystarczająco dużo miejsca do sensownego popchnięcia fabuły w ciekawe rejony, rozwinięcia postaci i powiązania ze sobą wątków orbitujących wokół tzw. Scalenia i samego faktu istnienia demonów. Niestety niemożliwe jest pisanie o komiksie w samych superlatywach.

Kirkman ewidentnie chciał uniknąć lub przynajmniej ograniczyć egzorcyzmy charakterystyczne dla przedstawicieli gatunku grozy o tematyce związanej z demonami i opętaniem. Jednak walkę o wyzwolenie przeistoczył w banalne fizyczne rozrachunki i sprzedawanie czytelnikowi kolejnych głupotek o złych duchach w ludzkiej skórze, skutecznie powiększających swe szeregi w hrabstwie dzięki wysoko postawionym "cielesnym powłokom". Mam też nieodparte uczucie, że scenariusz zatacza swego rodzaju koło. Już na samym początku "Inwazji" Kirkman dokłada po jednej postaci do obu stron konfliktu, co zresztą prowadzi do bezpośrednich konfrontacji obozów. Prawdopodobnie przeszedłbym nad tym rozwiązaniem do porządku dziennego, gdyby nie fakt, że tom wieńczy zapowiedź wprowadzenia kolejnych figur. Ponownie wsparcie otrzymają tak Barnes, jak i demony. Pachnie powtórką z rozrywki?

outcast: opętanie – inwazjaoutcast: opętanie – inwazja

Pozytywne wrażenia nadal budzą postacie poboczne. Głównie dlatego obecnie najciekawszy wątek dotyczy wielebnego Andersona, próbującego odzyskać dobre imię i przysłużyć się w walce ze złymi duchami. Wyrazistą postacią jest także nowy demon, który zapada w pamięć dzięki zestawieniu bestialskich czynów z rolą ojca, męża i policjanta.

Strona graficzna utrzymuje ten sam poziom. Wciąż dostajemy porządne plansze, których nastrój budują duże dawki tuszu i barwy nałożone na proste, nakreślone grubymi liniami rysunki. Efekt jest przyjemny dla oka.

Niezły klimat i parę dobrze rozpisanych postaci to jeszcze za mało, abym mógł z czystym sumieniem polecić "Outcast. Opętanie". Udane pomysły zbyt często przeplatają się z błędnymi decyzjami scenarzysty i rozwiązaniami sprawiającymi wrażenie wymyślonych na poczekaniu. Nie sposób na dobre wciągnąć się w świat nastroszony dziwnościami pokroju przepędzania złych duchów przez okładanie pięściami opętanych czy wprowadzanie na scenę nowych figur po obu stronach konfliktu, żeby utrzymywać status quo i spowalniać rozwój fabuły. Krótko napisawszy, w "Inwazji" nie trafiają do mnie te elementy, w które zdaje się Kirkman wpompował najwięcej energii. Nie jest to doszczętnie zła seria, jednak w tej chwili rozpatruję ją w kategorii rozczarowań.

Dziękujemy wydawnictwu Mucha Comics za dostarczenie egzemplarza recenzenckiego.

Ocena Game Exe
5.5
Ocena użytkowników
5.5 Średnia z 1 ocen
Twoja ocena

Komentarze

Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!

Dodaj komentarz

 
Męczą Cię captche? , a problem zniknie. Zajmie to mniej niż rozwiązanie captchy!
Wczytywanie...