Letni wieczór. Otwieram zimne piwko i delektuję się ostatnimi chwilami relaksu przed jutrzejszym dniem pełnym wrażeń. Odpalam laptopa i buszuję po serwisach filmowych. Wpływy "Jurassic World" przekroczyły pułap półtora miliarda dolarów. Nieźle. Zaintrygowany spokojnie sączę złocisty nektar, podsłuchując cichutko audycję radiową, gdzie prezenter jasno stwierdza, że może "Ant-Man" nie odniesie wielkiego komercyjnego sukcesu, ale Disney odbije to sobie przy premierze kolejnej części "Gwiezdnych Wojen" i "Kapitana Ameryki". Fascynujące. Dopijając resztki chmielowej ambrozji wspominam artykuł z czasopisma filmowego, który opisywał entuzjastyczne przyjęcie przez publikę powrotu "Mad Maxa"...
Zdawałoby się, że w czasach dominacji prequeli, sequeli, side-sequeli czy rebootów, "Klucz do wieczności" będzie dla kinematografii czymś takim, jak dla mnie zimne piwko. Niewielką, lecz ożywczą przyjemnością. Powiewem świeżości. Chwilą oddechu przed wielkimi wydarzeniami zakreślonymi na czerwono w kalendarzu.
Niestety zamiast chłodnego regionalnego piwka, otrzymaliśmy towar z Biedronki.