Gatunek „found footage” jest jednym z moich ulubionych sposobów przedstawienia historii w filmie. Mimo że wszystko jest reżyserowane od początku do końca, to pozwala mi chociaż przez chwilę uwierzyć, że to, co pokazuje, jest prawdziwe. Oglądając „Blair Witch Project” przez chwilę miałem wrażenie, że bohaterowie zginęli naprawdę, a w „Cloverfield” prawie dałem wiarę w zniszczenie Nowego Jorku. Wszystko jednak zależy od umiejętności zarysowania fabuły no i najważniejsze, aktorzy nie powinni „machać kamerą” jak opętani – widz powinien mieć możliwość spostrzeżenia tego, co jest na ekranie. Przeglądając w internecie losowe trailery horrorów natrafiłem na interesujący zwiastun filmu „The Gallows”, czyli „Szubienicy”. Ten materiał promocyjny filmu zaciekawił mnie na tyle, że postanowiłem dać mu szansę i wybrałem się do kina. Czy było warto?
Seans rozpoczyna się w 1993 roku, kiedy to odbywa się szkolny spektakl tytułowej „Szubienicy”. Wszystko idzie doskonale, gdy w pewnym momencie dochodzi do tragedii – jeden z aktorów, Charlie Grimille, na skutek awarii rekwizytu wiesza się. Przeskakujemy o 20 lat wprzód i poznajemy głównych bohaterów filmu, którymi są Reese Houser, Pfeifer Ross, Ryan Shoos i Cassidy Spilker. W szkole toczą się przygotowania do ponownego wystawienia na deskach teatru przedstawienia „Szubienica” i mało kto przejmuje się wydarzeniami, które miały miejsce 20 lat wcześniej. Reese i Pfeifer grają główne role w spektaklu, ale Reese gra głównie dlatego, że chce zdobyć serce dziewczyny. Niestety jest on beznadziejnym aktorem i z tego powodu Ryan razem z Cassidy pomaga mu się włamać w nocy do szkoły, aby zniszczyć scenografię i uratować „karierę” biednego Reese'a. Zapominają jednak o najważniejszej zasadzie: nie wymawiaj imienia Charliego Grimille'a. Bo nigdy nie wiadomo, czy nie odpowie na twe wezwanie.
Aktorzy, którzy zagrali w filmie, są w większości „żółtodziobami”. Jest to dla nich okazja do debiutu i pierwsza poważna produkcja filmowa. Reese Mishler, filmowy Reese Houser, ma na swoim koncie jedną krótkometrażówkę: „Zdjęcie” (ang. Picture. Perfect.). Cassidy Gifford, która wcieliła się w Cassidy Spilker, zagrała wcześniej w dwóch filmach: „Bóg nie umarł” i „Adventures of Serial Buddies”, ale były to role drugo- lub trzecioplanowe. Ryan Shoos, występujący w „Szubienicy” pod swoim prawdziwym imieniem i nazwiskiem, miał rolę w „As Night Comes” i tylko dla Pfeifer Brown aka Pfeifer Ross był to debiut, jeżeli chodzi o kinematografię. Czy brak doświadczenia przeszkodził im w odgrywaniu swoich ról? W żadnym razie, moim zdaniem zagrali dobrze i udanie pokazywali swój strach oraz przerażenie. Za to należy postawić plusik – aktorstwo może nie było zjawiskowe, ale z całą pewnością solidne.
Zastanawiałem się, czego oczekiwać po tym filmie. Oglądając po raz pierwszy zwiastun „Szubienicy”, byłem zadowolony. Myślałem, że to pierwszy od dawna przyzwoity horror kręcony w stylu „found footage” i warto udać się do kina. Początek seansu w całkiem zgrabny sposób przedstawił głównych bohaterów, ale potem... Cóż, zaczęły pojawiać się nieścisłości. Film zawiera w sobie sporo nielogicznych sytuacji, lecz bądźmy szczerzy – to jest horror, a w nim nigdy nic nie jest realistyczne. Jednak kilka momentów może sprawić, że widz będzie się zastanawiał nad tym „jak w ogóle to się stało?”. Dość denerwujące jest zachowanie bohaterów, którzy zamiast trzymać się razem, wolą kogoś zostawić, bo przecież i tak po niego wrócą. Niestety, w horrorach po takie osoby się nie wraca, gdyż najzwyczajniej w świecie ich już nie zobaczycie. Wątpliwości mogą pojawić się też na samym końcu, jednakże to pozostawiam do przemyślenia tobie, drogi czytelniku. Bo czy można to wszystko uznać za „spisek”?
Okej, może się wydawać, że film tylko krytykuję, jednak są i zalety. Na plus zaliczam atmosferę, jaka towarzyszyła bohaterom – była mroczna i interesująca. Przy większości scen wyczuwało się napięcie, że coś zaraz nam wyskoczy, coś nas zaatakuje. Sporo czasu siedziałem jak na szpilkach, bo w każdej chwili spodziewałem się czegoś strasznego. Wspomniana wcześniej gra aktorów także zasługuje na uznanie, a zwłaszcza Ryan Shoos, który mógłby z powodzeniem występować w produkcjach komediowych.
Nie ukrywam, że mam mieszane uczucia po seansie. Z jednej strony mamy całkiem dobry i przyzwoity horror, który trzyma w napięciu i może nas wystraszyć. Z drugiej strony nie ma w nim niczego odkrywczego, wszystko praktycznie widzieliśmy wcześniej w innych horrorach. Sam jednak nie uważam, aby „Szubienica” była stratą czasu, jak podają zagraniczne portale filmowe. Jeżeli lubisz się bać i podoba ci się kręcenie w stylu „found footage”, to ten film jest dla ciebie. Jeżeli natomiast trudno cię wystraszyć albo widziałeś już setki horrorów i przez to potrafisz przewidzieć, co się wydarzy, to możesz się wynudzić. W każdym razie „przedstawienie musi trwać”.
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz