"Nigdy nie kupuj gry wyłącznie na podstawie zapowiedzi"- taka była moja pierwsza refleksja po ukończeniu „Lionheart: Legacy of the Crusader”. Nim jednak do niej doszedłem, rzuciłem się w wir alternatywnej historii średniowiecza, jakże dalekiej od polskiego zwycięstwa pod Grunwaldem czy zdobycia Konstantynopola.
Zapowiedzi nie kłamały. W istocie już w XII wieku doszło do wielkiego kataklizmu, który odmienił znany dotąd świat. Historia nazwała to wydarzenie Rozdarciem. W czasie jeden z krucjat doszło do oblężenia Akki przez krzyżowców. W końcu saraceni, dowodzeni przez znamienitego wodza Saladyna, zgodzili się na rozejm. Jego warunki były ciężkie: 200 000 złotych monet, zwrot łupów oraz jeńców dla armii Ryszarda Coeur de Lion, „Lwie Serce”. Oblężenie trwało jednak bardzo długo i było uciążliwe – armie niemiecka i francuska nie wytrzymały, przez co Anglicy zostali pozostawieni samym sobie. Na domiar złego Saladyn nie dotrzymał warunków rozejmu. Za namową zaufanego doradcy, Ryszard zgromadził w jednym miejscu kilka relikwii, odprawiając obrządek, który miał pobłogosławić armię krzyżowców i przekląć ich wrogów. Już sama obecność świętych przedmiotów w jednym miejscu osłabiała rzeczywistość, zaś śmierć 3000 saraceńskich jeńców stała się krwawą ofiarą rytuału, który uwolnił duchy i magię z innej rzeczywistości. Hordy demonów i innych potężnych istot wkroczyły na ulice Akki. Ciężkie straty obu dotychczasowych oponentów skłoniły Ryszarda i Saladyna do połączenia sił. Udało się w końcu zranić zdradzieckiego doradcę, który okazał się w istocie potężnym demonem. Ten jednak uciekł, przerywając rytuał. Kto wie, może dzięki temu uda się jeszcze uratować świat…
Następujące po Rozdarciu wydarzenia mogą się wydawać nieprawdopodobne. Krucjaty przeciwko smokom, zniknięcie Bretanii oraz Irlandii, rozpad Anglii na 15 osobnych wysp, ucieczka papieża do Hiszpanii przed Mongołami. Powołani do walki Bitewni Dzierżyciele stworzyli system specjalnych kryształów, które skracały czas podróży między Europą a Azją. Według historii gry, w 1222 r. fale przypływów i monsunów, wywołane przez Smoki Przypływów, zatopiły okręt flagowy króla Ryszarda Lwie Serce. My zaś jesteśmy jego potomkiem…
Trzeba przyznać, iż sama historia została przedstawiona nad wyraz ciekawie. Odkrywamy mocno zmienione losy wielu postaci historycznych, z których kilka, jak np. Leonarda Da Vinci, dane nam będzie poznać w samej grze. Nim jednak rozpoczniemy swoją podróż w okolicach Barcelony, trzeba będzie stworzyć swoją postać. Graczowi oddano do dyspozycji cztery rasy: człowiek czystej krwi, półbies, zwierzoczłek oraz sylwan. Nazwy nie powinny nikogo dziwić – w końcu magia w świecie Lionheart’a jest wszechobecna. Każda różni się oczywiście swoimi głównymi umiejętnościami oraz skazami, nie wspominając już o wyglądzie. Do dyspozycji oddano nam 8 gotowych postaci, którymi możemy zagrać bez korzystania z rozbudowanego systemu kreacji bohatera. Zapowiadano wykorzystanie znanego z Fallout’a systemu S.P.E.C.I.A.L., ale tak na dobrą sprawę niczego nieświadomy gracz nie zwróci na to uwagi. Chodzi o to, iż tworzenie postaci zakłada co prawda wybór profitów, talentów i wielu umiejętności, ale po kilkunastu walkach różnymi postaciami doszedłem do wniosku, iż tak naprawdę rasy te różnią się w dość marginalnym stopniu, przez co nasze wybory nie mają większego znaczenia. Co prawda ludzie inaczej odnoszą się do sylwanów niż do półbiesów, ale fakt ten nie ma wpływu na fabułę i otrzymywane zadania.
Te ostatnie z początku mocno mnie urzekły. Siedziba Inkwizycji, która ściga wszystkich z piętnem magii, czyli Barcelona, została odwzorowana naprawdę dobrze. Znajdziemy w mieście kilka zakamarków, które wymagają pewnych działań lub przedmiotu, by z pozoru nieprzekraczalna ściana stała się portalem w odległe miejsce. Tutaj swój dom ma także kilka znanych postaci, jak Cervantes, Faust czy Galileusz. Z każdym z nich da się porozmawiać, dzięki czemu poznamy alternatywną (i często zabawną) historię ich dziejów. Czasem proszą nas o jakąś przysługę, rzecz jasna trud nasz wynagradzając. Warto zatem wykonać wszystkie zadania, gdyż dodatkowe punkty doświadczenia przydadzą się do zdobywania nowych poziomów, a te zaś do walki z całą rzeszą przeciwników.
Walka w Lionheart to prawdziwe utrapienie. Co prawda nasza postać odzyskuje zdrowie, gdy nie walczy (patrz Planescape: Torment) oraz zbiera pozostawione przez wrogów kule życia i energii (coś jak Zax: Alien Hunter), ale wszystko sprowadza się do klikania raz za razem. Nawet w Diablo jest więcej finezji, niż ma to miejsce w grze panów z Black Isle. Po co nam te wszystkie atuty i zaklęcia, kiedy nawet nie ma czasu i okazji ich wypróbować? Wystarczy zaklikać wroga na śmierć i mieć nadzieję, iż nie padniemy po trzech sekundach – a tak się dzieje dosyć często, co potrafi sfrustrować nawet największego fana RPG. Jedynym rozwiązaniem pozostaje łuk – najpotężniejsza broń w grze. Osobiście jednak nie czerpię radości z ostrzeliwania przeciwnika, wybierając prawdziwą walkę w zwarciu.
Już po opuszczeniu Barcelony gra traci ponad połowę swojego potencjału. Kolejne lokacje są małe i pozbawione jakiejś wyraźnej wizji artystycznej. Odnosi się wrażenie, iż są jedynie tłem do kolejnych potyczek, gdzie zadania stają się oklepane – zabij wszystkich i przejdź przez kolejne, oczywiście strzeżone, drzwi. Intryga staje się zwykłą sieczką w rozrzuconych po Europie lokacjach. Sytuację ratuje co prawda przynależność do danej organizacji, a co za tym idzie, ciut inne zadania, jednak po ich wykonaniu znów wracamy na główny nurt historii, która zatacza pełne koło. Jak na tak ciekawy wstęp, spodziewałem się czegoś o wiele lepszego.
Grafika nie powala. Jest najwyżej… poprawna. Miasta odwzorowano całkiem ładnie, lecz reszta lokacji (lochy, ruiny, góry) została przygotowana na jedno kopyto. Poprzesuwano raptem parę skał i dodano więcej kryształów, by ukryć powtarzalność. Z drugiej strony nie będzie nawet czasu porozglądać się – no chyba, że ktoś chce raz za razem wczytywać ostatni stan gry…
Ocena końcowa gry powinna zostać podzielona. Gdyby Lionhearta oceniać na podstawie misji w Barcelonie, to mógłbym zrozumieć, dlaczego za stworzenie tego tytułu odpowiada Black Isle. Jako całość produkt ten nie wybija się jednak ponad średnią. Dobra fabuła przegrywa z beznadziejnym systemem walki, zaś niezła oprawa graficzna i dźwiękowa to za mało, by wielokrotnie wracać do tego tytułu. Ocenę wystawiam jednak na podstawie zapowiedzi i z perspektywy fana, który miał otrzymać grę w alternatywnej rzeczywistości, ze wspaniałym systemem kreacji postaci oraz ciekawymi zadaniami.
Słów kilka jeszcze o polskim wydaniu. Polska lokalizacja, obejmująca napisy, została wykonana bardzo dobrze – nie dopatrzyłem się zbyt wielu literówek, całość tekstu przełożono na polski z dobrym skutkiem. Tyczy się to także instrukcji. W pudełku, prócz płyty z grą, znajdziemy także bonusowy dysk (m.in. dodatkowy poziom, nowe uzbrojenie, potwory i czary) oraz kartę pomocy podręcznej.
Plusy
- Koncepcja świata po Rozdarciu
- Zadania w Barcelonie
- System S.P.E.C.I.A.L.
- Dodatkowa płyta w polskim wydaniu
Minusy
- Tragicznie zrealizowana walka
- Poza Barceloną brak swobody wyboru zadań
- Płytka fabuła po 1/3 czasu gry
- Niewykorzystany potencjał kreacji postaci
Komentarze
Ogólnie to nie polecam, a jak chce to mogę podesłać za fre, bo tylko kurz zbiera u mnie na półce. ;x
no bo nie potrafisz grać ,ta gra jest prosta tylko jest 1 razunek przejścia... TRZEBA MYŚLEĆ ! i CZYTAĆ ! co się dzieje w grze i co mówią postacie inaczej nie przejdziesz gry ! mój kuzyn nie umie po polsku czytać ze zrozumieniem bo sie w niemcach urodził więc rozumie go ale ty ?! LOL prosta gra POLECAM !
Ale samą grę dobrze wspominam i wciągnęła mnie na dość długo - ukończyłem ją kilka razy (przynajmniej 3, po razie na każdą gildię, może więcej). Choć przyznam, że sam początek był najciekawszy - sporo misji pobocznych, nie tylko walka albo "przynieś, podaj, pozamiataj", ale też wymagające trochę kombinowania (no i różne możliwości rozwiązania zadań dzięki cechom postaci, a czasem jej rasie). Gdzieś tak od połowy gry, może trochę dalej, robi się strasznie liniowo i wówczas już gra leci głównie na walce... (bez przesady, że zaraz po opuszczeniu Barcelony, jest jeszcze później sympatyczna - choć mała - wioska Montaillou) Trochę to wygląda, jakby nagle twórcom zabrakło pomysłów, albo kasy na ich zrealizowanie...
Aha, uwaga do Couruna, autora recki:
Cytat
Pełna polska wersja sugeruje także polski dubbing, a Lionheart miał tylko i wyłącznie polską wersję kinową (polskie napisy, angielskie dialogi).
A właściwie: dlaczego odnośnik do recenzji został dany w dziale "Inne gry", a nie "Inne cRPG-i"?
Dodaj komentarz