
BioWare w końcu przestał zawracać nam głowy nieistotnymi ochłapami i zaserwował na stół krwiste mięcho, w które można się wygryźć bez obaw, że poczujemy nieprzyjemny smak zgnilizny oraz przypalony sos. Kanadyjczycy zaczęli promować swój produkt, jak na potentatów branży przystało, czyli z klasą i przytupem. Dlatego też, radzę wymazać z umysłu tę kompromitującą konferencję, która miała miejsce wczoraj i delektować się świeżymi materiałami, jakie nadchodzą ze słonecznej Kalifornii.
Jest epicko (choć odrobinę patetycznie) i klimatycznie, a tempo akcji oraz kunszt zaprezentowanych scen, potrafi zawstydzić nawet najlepsze hollywoodzkie blockbustery. Może jednak ten „Mass Effect 3” nie będzie taki zły i warto odkładać na niego te 150 zł?