

Trylogia "Grass Kings" dobiegła końca. Tym samym polski czytelnik może poznać finał historii lub – w zależności od przypadku – przeczytać ją całą za jednym zamachem. To drugie doświadczenie wydaje się najbardziej zalecane, bo poszczególne tomy tworzą zwartą całość.
W ostatniej odsłonie tempo akcji wzrasta, dzięki czemu czytelnik oczekujący odpowiedzi i zakończenia wątków dostanie to, czego chce. Twórcy sprawnie przechodzą od śledztwa i retrospekcji do walki o tytułowe Królestwo Traw, odkrywając przy tym ludzkie dramaty i okrucieństwo. W sprawie mordercy Matt Kindt decyduje się ukazać osobę o szalonych motywacjach, niczym w filmie "Siedem" Davida Finchera, ale być może przez pośpiech postać zostaje nakreślona zbyt grubą kreską, w odróżnieniu od przyziemnej reszty bohaterów.
Obyło się też bez wielkiego elementu zaskoczenia, ale może tu nie należało szarżować. Dzięki temu opowieść pasuje do poprzednich części. To nadal w wielu sprawach realistyczny dramat, który inny wymiar zawdzięcza akwarelowym ilustracjom i częstym wracaniem do przeszłości. Za ich pomocą poznawaliśmy losy postaci i informacje związane ze śledztwem.