Star Wars: The Old Republic

Spójrzmy prawdzie w oczy, ratowanie galaktyki czy sączenie wysokoprocentowych trunków z czaszki naszego byłego mistrza, nie uczyni z nas bogaczy. Pewnie, sława jest dobra i to zawsze znakomity magnes na płeć przeciwną, ale z czegoś przecież trzeba żyć, a rachunki za paliwo w końcu same się nie opłacą. Nie wspominając już o podatkach, gdyż, czy to Republika, czy Imperium Sithów, możni wysysają kredyty z człowieka jak mleko z dojnej krowy. Czasem trzeba zacisnąć zęby, pojednać się ze swoim starym wrogiem i wziąć razem z nim udział w igrzyskach ku uciesze wyjątkowo hedonistycznych zachcianek.

huttball, star wars: old republic

„Huttball” to kosmiczna wersja futbolu amerykańskiego, która pozwala na niezwykle łatwe i szybkie zjednanie się z Mocą. Mięciutką i pachnącą murawę zajmuje metalowe podłoże, wypełnione po brzegi śmiertelnymi pułapkami, a zasady fair nie mają tutaj racji bytu – dekapitacja przeciwnika przy pomocy miecza świetlnego jest w tej grze wręcz nagradzana burzą oklasków.

Pomimo tego, w całej galaktyce nie brakuje szaleńców, gotowych zaryzykować rozegranie tej śmiertelnej partii. „Kartel” nie szczędzi bowiem pieniędzy na nagrody, które nawet największego marudę skłonią do mlaśnięcia z zachwytu. Wchodzisz jako biedak bez grosza przy duszy, a wychodzi jako bogacz, którego stać na zakup własnego księżyca. O ile jesteś dobry i publika Cię pokocha. Gotowy podjąć tak wielkie ryzyko i podnieść tę rękawicę?

WildStar

Mój pradziadek, świeć Panie nad Jego duszą, zawsze mawiał – „Nie oceniaj gry po smakowitym zwiastunie CGI”. Pomimo tego, że zazwyczaj nie słuchałem tego zgryźliwego tetryka, bo facet lubił sobie golnąć i stanowczo zbyt często popuszczał cugle wyobraźni, to w przypadku najnowszej produkcji promowanej przez NCSoft – „WildStar”, postanowiłem posłuchać rady nestora mego rodu. No i wnuczek nie pożałował, bo dostał produkt, który przewidywał – odgrzewanego mielonego w wersji MMO, podlanego zjełczałym sosem z „World of Warcraft”. Cóż, przynajmniej taki werdykt wydały moje kubki smakowe, po tym pierwszym suchym kęsie.

wildstar

Nie zrozumcie mnie źle, dzieło studia Carbine wygląda istotnie baśniowo, a sam koncept rozgrywki sprawia wrażenie przemyślanego, ale nie znalazłem tutaj niczego, czego nie proponowałaby konkurencja za pół ceny czy opcji, na której widok pociekłaby mi ślinka. Ujmując to kolokwialnie, głowy mi nie urwało. Tak, jestem ignorantem, ale niestety nie ekscytuje mnie ustawiczne eksterminowanie tałatajstwa przy pomocy tych samych fikołków i blastera lub stawianie stacji radiolokacyjnych oraz odkrywanie starożytnych technologii, aby obić pysk większej wersji jakiejś wściekłej bestii. Wybaczcie, to nie ten adres.

No, ale może mi coś umknęło. Najlepiej sprawdźcie sami.

Star Wars: The Old Republic

Wygląda na to, że podczas tworzenia kolejnej listy zakupów obok mleka i jajek, trzeba uwzględnić również zamówienie pre-order „Star Wars: The Old Republic”. Inaczej w dniu premiery gry może nas przywitać szara rzeczywistość, znana z czasów nieśmiertelnej Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej – puste półki i kilkunastometrowe kolejki. No cóż, przynajmniej takie są wyliczenia i mokre sny Electronic Arts. Czas pokaże, czy sprzedaż będzie autentycznie tak fantastyczna.

Faktem jednak jest, że twórcy celowo ograniczą ilość sztuk „The Old Republic” dostępnych na światowych rynkach, zarówno cyfrowych, jak i tych detalicznych.

the old republic, towar luskusowy
Jest „The Old Republic”? Nie ma. To co jest? Ja jestem!

Oficjalnym powodem takich działań ma być, a jakże, troska o dobro graczy. Otóż, zbyt wielkie zainteresowanie sieciowym projektem BioWare, może przynieść zgniłe frukta podczas „dnia zero”. W końcu żaden Jedi czy Sith nie lubi, gdy na drodze jego arcyważnych misji stoi przepełniony świat, a ekran prywatnego statku kosmicznego zamiast przewidywanej trasy lotu, wyświetla „W wyniku zaistniałych błędów serwer jest nieaktywny. Spróbuj zalogować się ponownie za kilka chwil. Za utrudnienia przepraszamy”? Tak… nawet największego stoika strzela wtedy coś niemiłego, gdyż w końcu nie zapłacił za gapienie się w niebieski ekran, tylko za międzygwiezdną przygodę.

Risen 2: Mroczne wody

Szczerze pisząc, nigdy nie rozumiałem tej całej fascynacji serią „Gothic” i fanatycznego kultu, jakim gracze otoczyli Piranha Bytes. Najgorsze jest to, że nie wiem, czy wina leży w tym, iż kompletnie nie trawię germańskich klimatów w grach i zawsze po skonsumowaniu ich odczuwam strasznie bolesną zgagę, czy powodem tego jest fakt, że twórcy tak mocno dali ciała.

Nie zrozumcie mnie źle, doceniam niemiecki wkład w gatunek komputerowych gier fabularnych, ale ilekroć wkładam płytkę do napędu z jakimś „Gothiciem” czy „Risenem”, to odczuwam skonfundowanie pomieszane z irytacją i lekko odczuwalną domieszką nudy. Powoduje to pewien wewnętrzny dyskomfort, gdy zabieram się za informowanie o kolejnych dziełach „Piranii”, bo ani nie można poklepać po plecach szczerym pochlebstwem, ani kopnąć w tyłek skoncentrowanym szyderstwem…

risen 2: dark waters

Po cichu liczyłem, że „Risen 2: Dark Waters” w końcu będzie pewnym przełomem i dziarska ekipa kapitana Pankratza, oprócz stworzenia gry dla swoich fanów, delikatnie uchyli drzwi dla osób takich jak ja. Nie chcę otwierania ich na oścież, bo BioWare w taki sposób zniszczył markę „Dragon Age” (co przeżyłem dość boleśnie), ale sądzę, że ich projektom przydałoby się trochę dodatkowego pieprzu, chociażby w systemie walki, kreacji świata czy konstrukcji zadań pobocznych. Nie obraziłbym się również, gdyby tym razem chłopcy zadbali o kwestie techniczne i odrobinę dłużej podłubali w opcjach, aby wszystko było wypucowane na wysoki połysk.

Twórcy obiecali poprawę i ostatnie materiały napawały optymizmem, ale teraz czas na prawdziwy test. Oto pierwsze fragmenty rozgrywki, czyli jak gra sprawdza się w praniu.

Władca Pierścieni: Wojna na Północy

„Wojna na Północy” zalicza poślizg

Dodał: , · Komentarzy: 6

Jeżeli więc przygotowywaliście się do epickich bitew na północnych rubieżach Śródziemia i marzyliście, aby wbić swój wypucowany miecz w trzewia przebrzydłego orka, to lepiej zdejmijcie unikatowe uzbrojenie oraz rozkulbaczcie konie. Nasz elfi zwiad wyniuchał, że ci przebrzydli poplecznicy Saurona, Snowblind Studios i Warner Bros., napotkali na swojej drodze kolejną masywną barierę śnieżną, która opóźni nieuchronną inwazję o kilka następnych tygodni.

wojna na północy

Rekonesans potwierdził tylko fakt, że tyłek Agandaûra definitywnie nie zostanie skopany 4 listopada, co oznacza, że czekają nas kolejne długie dni obrastania w tłuszcz, wypełnione nudną musztrą. Miejmy tylko nadzieje, że następne opóźnienia nie wchodzą w grę, gdyż morale i tak już pada na pysk. Szczegółowe przyczyny przesunięcia operacji „Wojna na Północy” nie są niestety znane, ale meteorolodzy spekulują, że wina leży po stronie lodowatych wichrów wiejących z kontynentu Tamriel.

Nasi stratedzy są przekonani, że do walnej bitwy dojdzie 25 listopada Roku Pańskiego 2011 i jest to już prawdopodobnie ostateczna data. Niestety, istnieje obawa, że porucznik Saurona obejdzie się smakiem i natrafi na swojej ścieżce tylko niewielkie oddziały. W końcu dwa tygodnie wcześniej władcy „Skyrim” organizują wielkie polowanie na smoki, gdzie nie dość, że można się nieźle obłowić, to i opić gorzały do nieprzytomności. Niejeden wojak zapewne zakocha się w tej majestatycznej prowincji lub wyda tam cały swój żołd, w wyniku czego nie wróci do Śródziemia na czas, a to może być bolesne dla przyszłości i finansów Snowblind Studios. No, ale kto nie ryzykuje, ten elfickiego szampana nie pije, nieprawdaż?

[Aktualizacja, 19.08.11] Wierni sojusznicy donoszą, że nasz elfi oddział jest wysoce niekompetentny i zamiast śledzić poczynania sił Saurona, ubzdryngolił się lokalną małmazją i małą zaspę śnieżna, uznał za prawdziwy kataklizm! Sztab jest skonfundowany. To w końcu kiedy pierzemy się po pyskach? 4 czy 25 listopada? Bogowie jedni wiedzą...

Dzięki, Vuk0!

WildStar

Oglądając zwiastun najnowszej produkcji sygnowanej przez NCSoft, doszedłem do wniosku, że byłby to wdzięczny materiał dla kolejnego filmu animowanego i dzieciaki zapewne klaskałyby z ekscytacji, sącząc colę i jedząc popcorn w zatłoczonej sali kinowej. W mojej głowie zrodziło się więc wyobrażenie takiej typowej produkcji dla młodszego członka rodziny, która spowoduje, że świat gier MMORPG zasymiluje jego chłonny umysł. Co tam świeże powietrze i granie w piłkę z kolegami, niech młodzież wchodzi w trybiki wszechpotężnej branży elektronicznej rozrywki. Im wcześniej, tym lepiej, a opór jest i tak daremny.

wildstar

„Hola, hola!” – zakrzyknęli panowie ze studia Carbine, które stoi za „WildStarem” – „To przecież najbogatsze i najgłębsze MMO w historii, które oferuje ogromną wolność wyboru! Produkt dla hardcorowców!”. Serio? Oj… to przepraszam. Jednak to lekko pusty i wyświechtany frazes, więc na słowo wam nie uwierzę. Niemniej warto rzucić okiem na karty, które położyliście na stole, a nuż okażą się one niezwykle mocne?

The Elder Scrolls V: Skyrim

„Skyrim” na PC z obsługą Steamworks

Dodał: , · Komentarzy: 10

Cóż, lepsze takie zabezpieczenie przed złodziejami niż zaimplementowanie jakiegoś eksperymentalnego i mocno upierdliwego programu, który krzywdzi uczciwych konsumentów. Piraci i tak złamią te wszystkie bariery ochronne w kilkanaście minut, bo dla nich to tylko kolejne wyzwanie. Kto będzie chciał pozyskać grę z nielegalnych źródeł, tak też zrobi i choćby nie wiem na jak nowoczesną technologię postawiliby developerzy, nigdy nie wyplenią tego negatywnego zjawiska, który jest plagą komputerów osobistych. Po cichu liczę, że polityka obustronnego szacunku, którą stara się lansować CD Projekt RED kiedyś zwycięży, ale dziś…

skyrim

Dziś tryumfuje Steam. Dla jednych przyjazny program, dla innych wrzód na tyłku. Tak czy inaczej, jeżeli masz w planach zagranie w „The Elder Scrolls V: Skyrim” to lepiej przeproś się z tym urządzeniem, bo inaczej możesz zapomnieć o przygodach w mroźnej prowincji Tamriel. Nie wiem, kup wirtualne kwiaty czy coś…

„Możemy dziś oficjalne potwierdzić, że „Skyrim” będzie korzystać z platformy Steamworks.” zaćwierkali przedstawiciele Bethesda Softworks.

Jak pisałem, czasem trzeba wybrać mniejsze zło. Poza tym Steam nie sprawia już tak olbrzymich problemów jak jeszcze osiem lat temu, więc chyba nie ma powodu do jakiegoś wielkiego lamentu? Kupa ciekawych opcji społecznościowych, łatwy dostęp do łatek czy dodatków i parę innych przydatnych rzeczy. Raczej przełknę tę informację bez większego problemu.

Premiera „Skyrim” została ustalona na 11 listopada 2011 roku.

Wczytywanie...