
Choć „Skyrim” jest towarem pożądanym wśród graczy tak mocno jak karp na wigilijnym stole, a światowi krytycy wprost pieją z zachwytu nad kunsztem Bethesdy, to wielu przyzna, że daleko tej produkcji do gry idealnej. Piątej części „The Elder Scrolls” można sporo zarzucić – od przeciętnej Sztucznej Inteligencji, poprzez marne dialogi, a skończywszy na liniowej fabule. Grzeszków znalazłoby się więcej, lecz tym razem do tego niezbyt chwalebnego worka ciężko byłoby wrzucić rodzimy dubbing. Trzeba przyznać, że słuchało się go naprawdę dobrze. Pomijając delikatne zgrzyty, których nie da się uniknąć przy tak rozległej produkcji, był perfekcyjny i należał do jednego z ważniejszych elementów składających się na smakowity klimat tego tytułu.

Śmietanka rodzimego dubbingu kolejny raz potwierdziła wielką klasę i zadała kłam dziwnym opiniom, że pełna polonizacja gier komputerowych to koncept od razu skazany na porażkę. Według mnie Piotr Fronczewski czy Henryk Talar zasłużyli na każdą złotówkę swojej lukratywnej gaży i nie mają się czego wstydzić, gdy porównuje się ich do czołowych hollywoodzkich gwiazd zaangażowanych w angielską wersję językową (m.in. Max von Sydow, Michael Hogan czy Christopher Plummer).
Co oni sami sądzą o swojej pracy? Jak wygląda dubbing od kuchni? Co stanowiło największy problem podczas lokalizacji? Jeżeli jesteście ciekawi odpowiedzi na te pytania równie mocno jak ja, to ujmijcie swoje poręczne kalendarzyki w dłoń i zaznaczcie grubym markerem datę 22 grudnia.