Mój ojciec był strażnikiem tajnej bazy wojskowej na pustyni południowej Kalifornii. Typowym żandarmem, zapamiętałem głównie jego siłę. Gdy nadszedł czas rewolucji, uszanowałem jego przekonania. Został na miejscu, by pomagać kalekim i rannym, nawet jajogłowym. Złożył los mój oraz mojej matki w ręce swojego najlepszego przyjaciela i kazał nam odejść na pustynię z pozostałymi buntownikami.
My, bardzo nieliczni, pomaszerowaliśmy na pustkowie. Jedyne, o czym myślałem, to to, że już go nigdy nie zobaczę. Wiedział, iż zostać znaczy umrzeć. Mimo tego został. Szanował flagę, głównodowodzącego i odznakę, którą nosił.
Cóż za idiota.
Umarł za grzechy innych. Więcej nam się to już nie zdarzy. Staniemy się samowystarczalni. Będziemy kustoszami wiedzy i nauki. Przeżyjemy koniec cywilizacji. Przyjmiemy odpowiedzialność za nasze czyny oraz dopilnujemy, by inni odpowiadali za swoje.
To ślubuję tobie, Maxsonie, mój synu. Bractwo Stali zostało słusznie nazwane. Jesteśmy Bractwem. W przeciwieństwie do mojego ojca, będziemy stać ramię w ramię z tymi, którzy podzielają nasze przekonania i poglądy. Jesteśmy Stalą. Twardą i naostrzoną.
Zawsze pamiętaj ognie, w których zostałeś wykuty. Nigdy nie zapomnij. To dewiza z przeszłości, a teraz nasza.
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz