

Dobry start często okazuje się tylko przebłyskiem światła spod szarzyzny przeciętności. Te słowa pasują również do "Outcast: Opętanie".
Pierwszy tom serii Roberta Kirkmana, twórcy słynnego "The Walking Dead", wzbudził moje zainteresowanie, kolejny był już trochę słabszy, aż w trzeciej części doszło do wyraźnej zapaści. Rozciągnięta akcja nużyła i przed zapomnieniem tom ratowało głównie zakończenie, rodzące nadzieję na dużo bardziej angażujący rozwój losów Kyle'a. To samo tyczy się tomu czwartego. Znów dostajemy mocne fragmenty przedzielone wtórnością i nudnawą akcją.
Po kilkunastu stronach jeszcze miałem nadzieję na coś ciekawszego, lecz Kirkman nie po raz pierwszy pokazał, że potrafi utknąć w pętli. Generalnie ostatni tom skończył się bardzo niekomfortowo dla Kyle'a, co obiecywało mocną kontynuację. Tylko że rozwiązanie sytuacji zostało poprowadzone banalnie, a sam zabieg powtarza się w skali tomu. W dodatku przez długi czas jesteśmy obserwatorami słownych prób przeciągnięcia Wypędzonego to na jedną, to na drugą stronę. I nie tylko jego, bowiem przeciąganie szali oraz próby uwięzienia "kogoś" zasługują na miano przewodnich tematów komiksu. Dopiero końcówka wzbudza zainteresowanie i jest warta uwagi. Pytanie tylko, czy i tym razem intrygujący finał nie przerodzi się w marazm w kolejnej odsłonie. Z pewnością Kirkman dotarł do punktu, w którym nie może narzekać na brak opcji rozwinięcia fabuły. Nie wszystko jest jednak złe, a szczególnie może się podobać ewolucja niektórych postaci. Kyle pod tym względem akurat nie porywa, ale metamorfoza wielebnego Andersona z pewnością odegra jeszcze ważną rolę.