

Stała się rzecz niebywała i myślałem, że nie dożyję tej chwili. Polskie wydawnictwa w końcu poszły po rozum do głowy i wyczuły zapach mamony, płynący z książek opartych na znanych z ekranów monitora światach. Choć z drugiej strony, dziwić to nie powinno, bo wiadomym jest, że powieści związane z grą „Dragon Age” sprzedawały się w naszym kraju na pniu i długo brylowały w różnorakich rankingach. Dlaczego więc nie pójść za ciosem? Czyżby było w tym coś głębszego?
Nie wnikam, jednak strasznie klawo, że doszli do wniosku, iż słabe wyniki sprzedaży takiego „Sacred: Anielska Krew” czy książek powiązanych z Baldur’s Gate są spowodowane ogólną szmirowatością owych dzieł i brakiem talentu ich autorów, a nie tym, że ich akcja toczy się w uniwersum wykreowanym przez grę komputerową.
Tak czy siak, fanów uniwersum „Mass Effect” zapewne ucieszy wieść, że już za chwileczkę – już za momencik, na półki sklepowe naszych księgarń trafią dwie pozycje oparte na tym kosmicznym uniwersum. Zadowoleni?