Kryzys odcisnął swoje piętno na światowej branży gier komputerowych, to niezaprzeczalny fakt. Łatwo wywnioskować, że wyjątkiem nie są tutaj polscy dystrybutorzy, którzy wpadli w nieliche tarapaty, a rok 2009 kompletnie przemodelował siły, dobrze nam wszystkim znane na polskim rynku. To wszystko bardzo ciekawe i można debatować godzinami, kto zyskał, kto stracił i jakie to będzie miało dla nas konsekwencje.
Pewne, niestety bardzo negatywne, następstwa możemy oglądać już dzisiaj. Ceny najnowszych tytułów są bardzo wygórowane i pozbawione jakichkolwiek dodatków. Kiedyś standardem była „stówka” za premierową grę i za tę kwotę otrzymywało się bogatą instrukcję oraz pomocny poradnik (na burżujskim, kredowym papierze!), a także jakiś rarytas (poczynając od breloczków, a kończąc na filmach „making of”). Teraz trzeba przygotować się na cenę o 30 zł droższą, a wraz z pudełkiem dostajemy instrukcję wydrukowaną na papierze jakości papieru toaletowego (tyle tylko, że nijak się tym podetrzeć, bo taka krótka) i pustą przestrzeń. Jest różnica?
To samo tyczy się Edycji Kolekcjonerskich, w których jeszcze trzy lata temu można było ujrzeć masę przeróżnych gadżetów – koszulki, pamięci USB, figurki, noże do listów, skrzynkę po amunicji 7.62 czy nawet flagę ZSRR. Wszystko oczywiście w rozsądnej cenie. Dziś? Jak dostaniesz jakiś specjalny przedmiot, który nasz heros otrzyma na początku gry, to powinieneś skakać z radości. Dodatkowe 80 zł za pieprzone kilka pikseli? Jakieś jaja i ktoś tu sobie chyba kpi.
Dlaczego o tym piszę? A bo dlatego, że firma Techland na pohybel konwenansom, konkretnie pozamiatała konkurencję Edycją Kolekcjonerską „Drakensang: River of Time”. Rozsądna cena i wór gadżetów – czego chcieć więcej?