Lubię military sf. Jestem fanem Haldemana, bardzo lubię Heinleina, doskonale bawiłem się czytając McMaster-Bujold i nawet jestem w stanie jakoś przełknąć książki ze świata WH40000 (za którym tak w ogóle nie przepadam). Pisze to wszystko, żeby wykazać, że kiedy sięgnąłem po „Nieulękłego” – pierwszy tom cyklu "Zagubionej Floty" Jacka Campbella – robiłem to w dobrej wierze. Krótki rekonesans wykazał, że autor jest emerytowanym oficerem marynarki wojennej, co wzbudziło we mnie jeszcze większe nadzieje na otrzymanie książki właściwego typu.
Jakże lekkomyślnie pominąłem subtelne wskazówki....
Ale zacznijmy od początku.
"Zaginiona flota" to cykl – przynajmniej wedle zapowiedzi – sześciotomowy, z czego do teraz w Polsce ukazały się cztery powieści. Historia opowiada o toczącej się od ponad wieku wojnie totalnej pomiędzy Sojuszem i Syndykatem – dwiema skłóconymi potęgami, jako żywo odzwierciedlającymi zupełnie znajome lokalne dwie potęgi połowy dwudziestego wieku. Sytuacja przedstawiona na pierwszych stronach "Nieulękłego" jest mocno skomplikowana. W wyniku udanej zasadzki nieprzyjaciela, gigantyczna flota Sojuszu stoi na krawędzi zniszczenia głęboko na terytorium wroga. Na szczęście żołnierze przypadkowo znajdują kapsułę ratunkową, w której zahibernowany od stu lat leży komandor John ‘Black Jack’ Geary. To bohater dosyć drobnej bitwy sprzed wieku, którego legenda w międzyczasie bardzo się rozrosła. Od tego momentu tytułowa zagubiona flota ucieka przed przeważającymi siłami wroga, cały czas wytrwale przebijając się w stronę domu. A że terytorium Syndykatu jest duże, więc i pierwszy tom sprawy nie zamyka.
Całość wydaje się wręcz idealnym settingiem pod space operę (w końcu cały Battlestar Galactica opierał się właśnie na ucieczce wielkiej floty przed przeważającymi siłami wroga). Niestety, autor postanowił utrudnić czytelnikowi pozytywny odbiór dzieła poprzez podążanie absolutnie wszystkimi możliwymi skrótami, jakie znalazł.
Bohater jest osobą, w zamierzeniu, bardzo inteligentną. Aby żaden z czytelników nie miał co do tego wątpliwości, osoby, które nie zgadzają się z jej punktem widzenia, są albo pokazowo głupie i tchórzliwe, albo są zbrodniarzami. Nie ukrywam, jest to wygodne, bo czytelnik od razu wie, kogo powinien lubić, jednak w pewien sposób irytuje.
Drugim problemem jest pewne wybiórcze podejście do konwencji. Widać wyraźnie, że Jack Campbell fizyki się uczył. Niemniej nie za bardzo może się zdecydować, czy chce pójść w kierunku sf i pokazać wielkie odległości i opóźnienia w transmisjach z nich wynikające, czy w Bruckheimerową widowiskowość i bitwy, w których okręty – dla zwiększenia dramatyczności -_zderzają się ze sobą. W rezultacie usiłuje robić jedno i drugie, co, ogólnie biorąc, nie jest najlepszym pomysłem.
Wreszcie trzecim – i niebagatelnym – jest fabuła, która w obrębie tomu nie oferuje żadnych zwrotów akcji, ani nawet ciekawych dylematów, będąc po prostu mieszaniną zachwytów załogi nad wspaniałością Black Jacka, nieudolnych prób torpedowania jego zamiarów przez niezbyt mądrych konkurentów oraz starć z olbrzymimi siłami wroga, nieodmiennie nieudolnego i ponoszącego dotkliwe straty. Warstwa fabularna dalece nie imponuje, ale w końcu trudno dziś znaleźć dzieła pod tym względem wybitne, czasem wystarczy dobrze się bawić.
Co możemy powiedzieć o warsztacie „Nieulękłego”? Książka pisana jest modnym teraz, prostym językiem, unikającym zdań złożonych – jak najbardziej pasującym do wojskowego tonu cyklu. Postacie raczej nie zmieniają nagle stylu mówienia, a bitwy, jeśli już całkiem przymknie się oczy na pewne niekonsekwencje, opisywane są dynamicznie i ciekawie. W pewien sposób razi brak opisów postaci, niemniej przy takiej ich ilości można to uznać raczej za świadomy zamysł, niż za błąd.
Inną sprawą jest tłumaczenie. Trudno oczywiście mi mieć jakieś uwagi do narracji, ponieważ nie czytałem oryginału, więc skupię się na rzeczach, które widać. Pan Robert J. Szmidt nie stał przed łatwym zadaniem. Specyfika tekstu, jak i doświadczenie wojskowe autora sprawiło, że nie dało się uniknąć dużej ilości słownictwa, nazwijmy to, fachowego. W wielu przypadkach tłumacz wybrnął z kłopotów całkiem sprawnie, ale – niestety – nie ustrzegł się błędów (bardzo irytującym jest nagły awans bohatera na stopień komodora), które następnie umknęły również redakcji, w związku z czym polska edycja raczej książce nie pomogła.
Ogólnie rzecz biorąc, „Nieulękły” jest literaturą godną polecenia raczej mniej wymagającym fanom gatunku. Wartka akcja, proste wybory i czarno-biali bohaterowie to jednak na ogół zbyt mało. A szkoda.
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz