To smutne, że o wyczekiwanej przez wielu ekranizacji „Hobbita” jest głośno z powodu bajzlu, jaki robi wokół siebie bankrutujący MGM, a nie zapierających dech w piersiach zdjęć z planu filmowego. Takie są jednak fakty, wytwórnia ma długi w wysokości czterech miliardów dolarów i coraz mniej perspektyw na satysfakcjonujące wyjście z tej sytuacji. Wszak tajemnicą nie jest, że aby zrealizować dobry i kasowy film, trzeba wpierw włożyć w niego sporo gotówki, a ciężko jest to zrobić mając na karku wielomilionowe odsetki i zacierającego rączki komornika.
Opcje? W zasadzie tylko jedna. Sprzedaż praw do ekranizacji „Hobbita” studiu Warner Bros., które jest ponoć gotowe wyłożyć za nie okrągłą sumkę. Chyba, że prezesi wytwórni czekają, aż te cztery miliardy magicznie pojawią się na koncie studia, za pomocą jednego ruchu ręki legendarnego Gandalfa Szarego. Tylko kurcze pieczone… Tutaj pojawia się kłopot, bo ten stary pierdziel jest coraz bardziej podirytowany ciągłym przesuwaniem terminów i ślimaczymi postępami w projekcie. Tak bardzo, że zagroził swoim odejściem, jeżeli sytuacja w najbliższym czasie nie zmieni się na lepsze.
„Nie mam podpisanego kontraktu, a czas realizacji filmu ucieka. A mógłbym ten czas wykorzystać na grę w innych filmach. To nie może być tak, że producenci myślą że siedzę i czekam” – mówił wyraźnie zniecierpliwiony, odtwórca roli Gandalfa Szarego, Ian McKellen.
Wkrótce aktor ma wydać oficjalne oświadczenie w tej sprawie i wygląda na to, że McKellen pójdzie w ślady reżysera Guillermo Del Toro, który również podziękował MGM za taką współpracę. Chyba niestety nie doczekamy się tego „Hobbita”…
Komentarze
Dodaj komentarz