

Siadam do lektury szóstego tomu "Giant Days". Pierwsze kadry, pierwsze wymiany zdań – i tak, to jest to, za co pokochałem tę serię. Jak miło na wstępie pozbyć się obaw.
John Allison bardzo szybko pokazuje, że ma pomysły na kolejne perypetie trzech studentek. Z gracją bazuje na popkulturze i jednocześnie prowadzi rozrywkową i wiarygodną historię. W pierwszym zeszycie puszcza oko do miłośników kina akcji i tworzy pole do śledztwa, które jest traktowane z dużym dystansem. Nie ma żadnej intrygi, bo celem było zabawne, emocjonujące sparowanie wyobraźni dziewczyn z prawdziwą rzeczywistością.
Porozumiewawczych mrugnięć jest całkiem dużo, ale wcale nie za dużo i z sensem – postacie odwołują się do tego, co znają i lubią. Zawsze pasuje to do ich charakterów. Tradycyjnie w dialogach nie brakuje ciętych ripost, a sytuacje często są zabarwione lekkim humorem. Przy tym życie trójki bohaterek pozostaje przyziemne, dzięki czemu ich doświadczenia i pomysły są podobne do tych, które ma albo mógłby mieć także czytelnik.