"Bodycount" może sprawiać wrażenie komiksu o wojowniczych żółwiach ninja. Nie jest to jednak komiks o nich, choć pojawia się jeden ich przedstawiciel – Raphael, w duecie z Caseyem.
Dwaj bohaterowie spotykają na swej drodze ściganą przez zabójcę i jego pomagierów Midnight. Tym samym trafiają w środek mafijnych porachunków, na które składa się dużo strzelania i uciekania.
Fabuła ma marginalne znaczenie, stanowi jedynie pretekst do krwawej rozwałki, która rozpoczyna się już na pierwszych kadrach. Spisek jest grubymi nićmi szyty, a logiki nie znajdzie się nawet z lupą w ręku. Należy po prostu przyjąć tę konwencję, zakładającą, że bardziej liczą się przerysowana przemoc i suche teksty. Zresztą "Bodycount" został zainspirowany dawnym kinem akcji, filmami Johny'ego Woo – Kevin Eastman wymienia w posłowiu "Płatnego mordercę", "Dzieci triady" i "Kulę w łeb".
Niemniej scenarzysta mógł pokusić się o coś więcej niż pretekstową jazdę z punktu a do punktu b, bo gdy przychodzi mu wyjaśniać cały ambaras, to zaczyna się plątać i przynudzać. Trudno przejąć się czymś, co w najlepszym razie przypomina szkic scenariusza, który mógłby powstać w ciągu godziny, i w zbyt małym stopniu jest świadomym, radosnym tworem, przekraczającym granice zwykłych, poważnych tytułów. Za bardzo za to opiera się na scenach akcji.
Ileż komiks by zyskał na bardziej humorystycznych dialogach i wyrazistszej relacji między postaciami! – w szczególności między Raphaelem a Caseyem. Jednak trzeba oddać Eastmanowi, że parę tekstów mu wyszło, a pomysł na "Bodycount" – stworzenie pozycji z najdłuższą strzelanką, tylko dla dorosłych – przykuwa uwagę.
Do pracy Simona Bisleya można mieć pewne zastrzeżenia. Brakuje mu konsekwencji, chaos jest tak duży, że niejednokrotnie miałem wątpliwości, czy wszystkie szczegóły zostały dopilnowane. Rysunki niebezpiecznie zbliżają się do bohomazów. Zdaję sobie sprawę, że kicz, ciągłe wybuchy i flaki były celem, ale nie oznacza to niedopracowania i nie do końca umotywowanego bałaganu. Aczkolwiek są momenty, gdy ta rozwałka daje cień radości.
"Bodycount" to komiks dla szukających akcji, może i głupiej, ale wybuchowej, z flakami, wypadającymi gałkami ocznymi, et cetera. Trzeba czuć ten (nie w negatywnym sensie) prymitywny styl, który na pewno mógł dawać więcej rozrywki. Zbyt wielkiej konkurencji nie ma, więc mimo średniej jakości może znaleźć się na liście waszych zakupów – a jeśli naprawdę lubicie ten typ tytułów, to zamiast "średniej jakości" użycie określenia "dobry odmóżdżacz!".
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz