
Jest piątek trzynastego. Tak, nadal ten sam rok, ale cofnijmy się o jeden dzień. No, w sumie to najlepiej o dwa zważając na nazwę tych cotygodniowych newsów (dzisiejsza podróż w czasie wcale nie ma nic do czynienia z tym, że jeden z publikowanych artykułów, który akurat został przetłumaczony przeze mnie, powinien był być opublikowany już dawno, dawno temu w zbożu).
Jak Wam minął wczorajszy dzionek? Fantastyczny dzień, nieprawdaż? Kupiłam w sklepie przeterminowaną farbę do doniczek i cały dzień aniołki siusiały z nieba, ale kto by się tym przejmował. Piątek trzynastego jest niesamowicie szczęśliwym dniem dla ludzi, których irytują codziennie sprawy z zakresów żywnościowych: całe (nie)szczęście, że do takich należę. Wyobraźcie sobie, imaginujcie i w ogóle, że idąc dziś ulicą i modląc się pod nosem, żeby druty parasolki nie wbiły mi się w oko, zdałam sobie sprawę z tego, że coś mnie bardzo irytuje, a mianowicie sery o smaku szynki. Że ja przepraszam, co? Co to takiego ma być? Ja wiem, że od dawna toczy się bitwa pomiędzy zwolennikami mięsnego obkładu do chleba i tymi, którzy lubują się w tych bardziej "lejących się" ubrankach do chlebusia, ale są pewne sprawy, w których kompromisów nie powinno się zawierać. Bitwa pomiędzy szynkami i serami taką sprawą właśnie jest, a przynajmniej moim skromnym zdaniem.
