
Tryb dla wielu graczy w „Mass Effect 3” podzielił społeczność fanów. Jedni uważają go za znakomite uzupełnienie finału serii i w możliwości współpracy z przyjaciółmi dostrzegają rozliczne profity, w tym sprytny sposób na wydłużenie żywotności gry. Inni uznali BioWare za zgraję heretyków, która sprzedała swoje ideały i pokłoniła się zdradzieckiej bogini mamonie. Choć z Kanadyjczykami łączy mnie raczej toksyczna więź, to muszę otwarcie przyznać, iż tym razem druga strona barykady odrobinę przesadza, gdyż kooperacja zapowiada się na naprawdę intrygujący element produkcji, który ma za zadanie dopełniać rozgrywkę dla jednego gracza – nie spłycać ją. Dodatkowa, lecz nieobowiązkowa droga do uzyskania optymalnego zakończenia? Czemu nie, to może się udać.

Oczywiście, do jakiegoś wielkiego hurraoptymizmu mi bardzo daleko i wciąż mam wiele obaw związanych z trybem „Galaxy at War”. Moje zaufanie do chłopców z Edmonton nie jest jakieś specjalnie wysokie i traktuje ich entuzjastyczne zapowiedzi z lekkim przymrużeniem oka, bo już kilkakrotnie buńczuczne zapewnienia, okazały się totalnym niewypałem powodującym spory niesmak w ustach. Obawiam się, czy twórcy są w stanie spełnić wszystkie intrygujące obietnice i czy nie jest to jedynie popularna „kiełbasa wyborcza”, aby nakręcić odpowiednią sprzedaż.
Czekam na jakąś obszerną prezentację, która kompleksowo wytłumaczy mi, jak wyglądają fundamenty kosmicznej wojny ze Żniwiarzami. Dopiero wtedy będę mógł wydać pierwsze oceny. Póki co, pozostaje mi jedynie zadowolić się suchymi faktami z czasopisma „Official Xbox Magazine”, które wyciekły do sieci.