Dragon Age 2 większość z nas rozczarował, wielu do tego stopnia, że zupełnie odwrócili się od tej gry, kompletnie nie interesując się wychodzącymi dodatkami. Czy słusznie? Może Bioware postanowił wreszcie wrócić na właściwy kurs i naprawić swoje błędy? Na to pytanie, postanowił odpowiedzieć nasz redakcyjny kolega krzyslewy, recenzując Znak Zabójcy, niedawno wydany DLC. Zapraszamy do lektury!
Skyrim był dla mnie pewną zagadką, mimo ogromnej kampanii marketingowej nie wiedziałem, czego się po nim spodziewać – tych samych błędów i mankamentów, które denerwowały mnie w poprzednich odsłonach „Zwojów”? Czy też zupełnie nowej jakości, która wyniosłaby serię na nowy poziom? Po kilku godzinach z grą, mogę mniej więcej odpowiedzieć na te pytania. Nie marnujmy więc czasu i przyjrzymy się temu, co Bethesda nam przygotowała...
Czy Was również co raz częściej nachodzi refleksja, że gdyby wszystko wreszcie trafił szlag i ziściły się wizje twórców postapo, a nam przypadkiem udałoby się przeżyć, świat byłby znacznie fajniejszym miejscem?
Nie?
Nic nie szkodzi. Po GExowej sesji Neuroshimy takich refleksji będziecie mieli pod dostatkiem.
Tak jest, po raz kolejny na GameExe zabawiamy się w porządne, pełnowymiarowe, soczyste sesje forumowe, tym razem ze sporą dawką radiacji. Jeśli czytając słowo "Neuroshima" nie bardzo wiecie z czym to ugryźć, nie martwcie się. "Mad Maxa" widzieli? Widzieli. "Terminatora" też? A tego najnowszego? A w "Fallouta" grali? Albo w jakieś inne postapo-zombiako-survival horrory?
Nie?
... To może chociaż czytać umieją? "Metro 2023" mówi cokolwiek?
No i świetnie. Jak widzicie, nieznajomość samego systemu w żaden sposób nie przeszkadza Wam w zapisaniu się do sesji "Neuro". Co? "Neuroshimę" znacie świetnie? To na co jeszcze czekacie?!
Świat się zmienia i gry wraz z nim. Twórcy powoli odchodzą od klasycznego podziału klas postaci i ram, jakie nakłada ten system, na rzecz nieskrępowanej wolności w stosunku do tego aspektu rozgrywki. Ścieżki zaczyna wytyczać „Skyrim”, natomiast „Kingdoms of Amalur: Reckoning” również pochyli się nad tym problemem, choć ugryzie go z zupełnie innej strony. Pytanie tylko, czy to jest słuszny i godny pochwały pomysł, a może twórcy wyznaczają kurs prosto na mieliznę?
Z jednej strony, ciężko się nie zgodzić z tokiem rozumowania developerów. Zasady i ograniczenia poszczególnych klas tworzą sztywny kaftan, w którym dusi się każdy gracz. Wybranie łotrzyka czy maga, to zawsze swoista rosyjska ruletka, bo nawet kompleksowe przestudiowanie instrukcji nie odkryje przed nami wielu znaków zapytania – część odpowiedzi można poznać jedynie w praktyce. Każdy z nas niejednokrotnie smakował zgniłych fruktów rozczarowujących decyzji i zgrzytał zębami z irytacji, że profesja z pozoru spełniająca wszystkie nasze oczekiwania, okazywała się zaskakująco nieprzyjazna. W skrajnych przypadkach kończyło się to rozpoczęciem gry od nowa lub nawet wyrzuceniem tytułu z dysku twardego.
Jeżeli Wasze konto bankowe pęcznieje od nadmiaru gotówki i nie macie dobrego pomysłu, na co ją wydać, to jak zwykle służę swoją drobną pomocą.
Informacja odrobinę z kosmosu, ale idea pochodzi z całkowicie poważnej i szlachetnej inicjatywy, więc promowanie takich ciekawostek powiązanych z branżą elektronicznej rozrywki jest wręcz obowiązkiem. Poza tym, nie da się ukryć, że mamy tutaj do czynienia z niemałą gratką dla wszystkich fanatyków serii „Mass Effect”, a w szczególności naszego lojalnego Turiana.
Do rzeczy. Otóż grupa pasjonatów gwiezdnej trylogii studia BioWare, postanowiła zorganizować specjalny trzydniowy maraton, w którego ramach będzie bez przerwy (pomijając oczywiście czynności fizjologiczne, choć znając potęgę współczesnego sprzętu i tego nie byłbym taki pewien) grali w wirtualne przygody komandora Sheparda. W celu uniknięcia zarzutów o oszustwa czy inne szachrajstwa, całość będzie oczywiście transmitowana i każdy z nas otrzyma możliwość podglądania, jak radzą sobie dziarscy fani. Wszystko fajnie – pięknie, ale jaki jest tego powód? Mimo wszystko narwańców na świecie jest sporo, więc czym oni różnią się od reszty? Mianowicie, ten pozytywnie zakręcony pomysł ma zwrócić uwagę na działalność fundacji „Child’s Play” i zachęcić widzów do wpłacania skromnych datków na jej konto. Dobroczynność, pomoc potrzebującym i okazja grania do upadłego? Idealne i najsłodsze z możliwych połączeń.
Ba, ale jeszcze nie wszystko. Oprócz wspomnianego maratonu, pomysłodawcy postanowili zorganizować kilka aukcji, na których można nabyć naprawdę wyjątkowe rzeczy.
Wczoraj świętowaliśmy niepodległość, składaliśmy hołd naszym czcigodnym przodkom i śpiewaliśmy patriotyczne pieśni. Z kolei dziś czas wrócić do mroźnego Skyrim – dumnego, lecz podzielonego przez różnorakie waśnie. Gloryfikującego historię i narodowe mity tak mocno, że często zapomina, iż należy o nich pamiętać, ale nie nimi żyć. Niesamowicie gościnnego, lecz również w głębi duszy zawistnego. To prowincja kontrastów, gdzie chłodny stoicyzm miesza się z gorącym romantyzmem, a przerysowana pieśń barda więcej znaczy niż słowa władcy. Tak... pomimo tego, że północna prowincja Tamriel jest ojczyzną Nordów, szybko można się poczuć tu jak w domu.
Choć najświeższe dziecko Bethesdy zapewne sparaliżuje prace naszej redakcji na kilka następnych dni, to dziarski zespół GameExe View prędzej sczezłby niż nie wyrobiłby standardowej miesięcznej normy. Nie trzeba być omnibusem, aby zgadnąć, że najnowsza aktualizacja kanału została wydana pod znakiem piątej części „The Elder Scrolls”. Załoga translatorów za punkt honoru postawiła sobie przetłumaczenie każdej wartej uwagi linijki, wypowiedzianej przez Todda Howarda i jego ekipę. Na Talosa, spełnili to chwalebne zadanie i mogą być pewni miejsca przy stole na dworze wielkiego Ysgramora w mitycznym Sovngardzie!
Zatem, jeżeli jesteście zainteresowani, jak powstawał „Skyrim” i wciąż mocno zastanawiacie się nad wydaniem swoich oszczędności na ten tytuł, a bariera językowa skutecznie przeszkadzała Wam w wysnuciu należytych wniosków, to poniższe materiały powinny być więcej niż pomocne. Pozostaje mi tylko życzyć smacznego.
Nasz redaktor, Pandemon, raz jeszcze atakuje biednego kioskarza i zmusza go, by mu podsunął pod nos piąty numer polskiej edycji kwartalnika Fantasy&Science Fiction.
My powinniśmy się cieszyć, ale nie z marnego losu pana z gazetami, tylko z recenzji wspomnianego kwartalnika. W końcu coś, co ukazuje się względnie rzadko, musi być albo ambrozją dla wybranych, ale też jest tak opasłe, że czyta się to i czyta niemal w nieskończoność... Przekonajcie się sami!
Dziś postaram się ocenić najnowsze, piąte z kolei, wydanie kwartalnika "Fantasy & Science Fiction". Coś, czym odróżnia się ono od konkurencji, to skupienie się wyłącznie na literaturze. Ciężko to nazwać wadą, zaletą zresztą też – każdy ma przecież inny gust, jednak w mojej opinii to duży plus. Warto również dodać, że ilość reklam jest tu naprawdę znikoma, co już dla wszystkich powinno być zachętą.
Ostatnimi czasy sporo dzieje się wokół uniwersum „Pieśni Lodu i Ognia”, co teoretycznie powinno cieszyć każdego fana twórczości wielkiego George’a R. R. Martina. Sukces serialu HBO tchnął nowe życie w Westeros i spowodował, że pasjonaci przestali być skazani na kaprysy autora, który potrafił pisać jeden tom sagi dobre sześć lat.
Obecnie, jeżeli komuś brakuje intryg Lannisterów czy zgrzytania zębami lorda Stannisa, może śmiało zaspokoić swój głód przednią ekranizacją, popić ją koktajlem z gier komputerowych, zrelaksować się przy muzyce Ramina Djawadiego i na deser zamówić jedną z gier planszowych. Dodajmy do tego napływ „świeżej krwi”, która przyniosła ze sobą nowe pokłady pasji, kreatywności i idei, co zaowocowało masą fanowskich prac oraz intrygującym spojrzeniem na pewne sprawy, prowadzącym do wznowienia ożywczych dyskusji.
Żyć, nie umierać? Można jedynie wiwatować, że tak solidny świat doczekał się w końcu należytego poklasku? Owszem, lecz na granicy cienia powoli pobłyskuje druga strona medalu, która niczym gromada klakierów pojawia się wraz z sukcesem. Tandeta jest niewątpliwym cierniem w boku każdego renomowanego uniwersum. Po początkowej euforii i rozlicznych słowach uznania, wszystkie marki zostają rozdrabiane na drobne przez producentów, dla których liczą się tabelki przychodów i rozchodów, a nie szacunek dla marki oraz czystość kanonu – potwierdzi to każdy miłośnik „Star Treka”, „Gwiezdnych Wojen” czy „Władcy Pierścieni”. Wielu z nich wychodzi z poniekąd słusznego założenia, że ciemny fan wszystko kupi, a nawet jeżeli nie, to po prostu wydoją swoje prawa do granic możliwości i zostawią innym do posprzątania cały bajzel, który narobili.
Dlatego też, wieści o planach kolejnych gier komputerowych w uniwersum „Gry o Tron” przyjąłem dość chłodno i ze sporą dawką sceptycyzmu. Tym bardziej, że mistrz Martin nie orientuje się w niuansach branży elektronicznej rozrywki i nie potrafi należycie ocenić, które studio podoła wielkości jego twórczości, nie rozmieniając jej na drobne.
Bethesda przez ostatnie dni dosłownie bombardowała nas świeżymi materiałami ze „Skyrim” i jak przystało na branżowych mistrzów marketingu, każdy z nich trzymał wysoki poziom, umiejętnie podgrzewając atmosferę przed piątkową premierą. Choć wielu ludzi ma uzasadnione wątpliwości, co do obecnej formy sagi „The Elder Scrolls”, to chyba wszyscy gracze, a w szczególności miłośnicy komputerowych gier fabularnych, wypatrują z niecierpliwością datę „dnia zero” – 11 listopada. Ciężko znaleźć wśród naszej braci osobę, która nie interesowałby się tym, jak poradzi sobie na rynku najnowsze dziecko chłopców z Rockville. Czy wzbudzi mnóstwo kontrowersji niczym „Oblivion”? Może okaże się wybitnym tytułem w bądź co bądź, niezwykle rozczarowującym 2011 roku?
Odpowiedzi na powyższe pytania poznamy dopiero jutro, więc musimy uzbroić się w ostatnie dawki cierpliwości. Niestety, powszechnie wiadomo, że to towar deficytowy w gronie społeczności graczy. Jakby jeszcze tego było mało, ktoś zdecydował się podać pomocną dłoń Bethesdzie i przekręcić kurek odpowiedzialny za temperaturę wokół tej premiery o dobre kilka stopni Celsjusza.
Tym kimś jest niejaki Harry Patridge, autor kultowej pieśni o „Skyrim”. Postanowił on ponownie wtrącić swoje trzy grosze i skomentować w prześmiewczy sposób wydarzenie, które elektryzuje wszystkich pasjonatów wirtualnych przygód. Choć, będąc bliżej prawdy, określenie tego materiału mianem zwykłego dowcipkowania jest brakiem szacunku dla kreatywności autora. W tym przypadku mamy do czynienia z mobilizacją na pełną skalę. Zresztą, sprawdźcie sami.
Prowincja Skyrim nie należy do najbezpieczniejszych zakątków w Tamriel i hartuje swoje dzieci w trudnej sztuce przetrwania już od pierwszych dni ich życia. W szczególności teraz, gdy smoki powróciły do mroźnej krainy i z każdym dniem poczynają sobie coraz śmielej. Z kolei na górskich szlakach czy uliczkach niegdyś sennych miasteczek, widać ofiary niezwykle krwawej rebelii Ulfrica Stormcloaka. Nie zapominajmy również o mitologicznych stworach, które raczej nie witają obcych chlebem i miodem pitnym, tylko bez ostrzeżenia wbijają im ostre pazury prosto w bebechy.
Bethesda niejednokrotnie wysyłała czytelny sygnał, że Skyrim nie jest miejscem dla ludzi, którzy nie potrafią posługiwać się ostrym kawałkiem metalu lub destrukcyjną magią. To brutalny świat, gdzie rządzi stara zasada mówiąca, że przetrwa jedynie najsilniejszy. Szczęśliwie, nasz heros z choinki się nie urwał i zna kilka morderczych sztuczek, zazwyczaj stanowiących ostatnią lekcję dla lokalnego tałatajstwa, iż nie należy z nim zadzierać.
- 8 stron
- « Pierwsza
- ←
- 3
- 4
- 5
- 6
- 7
- →
- Ostatnia »