Być może się mylę, ale mam wrażenie, że dobrą dekadę temu – gdy po raz pierwszy przekroczyłam wrota do świata Internetu – "darmowe" gry przeglądarkowe (bo choć da się bawić bez wydawania złotówek, to ich pozbywanie się – niestety – znacznie ułatwia rozgrywkę) przeżywały złotą erę. Nie da się ukryć, że obecnie straciły na znaczeniu i nie są już tak popularne, ale wciąż utrzymują się na powierzchni. Może już nie nastawia się budzika na 4 nad ranem, by odebrać flotę w OGame czy też dopilnować ataku. Może już nie rozbudowuje się namiętnie wiosek w Travianie, w Bloodwars nie wygryza się innych wampirów z ich klocków z takim zapałem, jak dawniej. A może po prostu to ja się zestarzałam i – wbrew pozorom – wszystko jest po staremu...? Cóż, nie mi odpowiedzieć na to pytanie. W każdym bądź razie, wyraźnym świadectwem tego, że kres gier przeglądarkowych szybko nie nadejdzie, jest powstawanie nowych produkcji. Mam tu na myśli "Clash of Swords", tworzone przez rodzime AMJ Solutions. Na chwilę obecną "Clash..." wciąż jest w fazie beta, ale z każdą kolejną aktualizacją zbliża się przejście do wersji właściwej.
Podwoje gry zostały otwarte już w połowie marca 2014; przygodę z nią zaczęłam kilka dni po jej premierze. Przez cały ten czas obserwowałam wszystkie zachodzące w niej zmiany, zgrzytałam zębami, gdy coś nie działało i... dzień po dniu, kliknięcie po kliknięciu, grałam. Wciąż. O dziwo, bo zazwyczaj bardzo szybko odpuszczałam i kasowałam link do strony z zakładek.
Rogi, broda czy może "Grhhhhr argh!"?
Po uprzedniej rejestracji i aktywacji konta, gdy się zalogujemy, ukazuje się ekran z sześcioma slotami. Sześcioma – bo twórcy dają nam możliwość posiadania aż tylu postaci na jednym koncie (uprzedzam – opcja wyłącznie dla wybitnych zapaleńców, osobiście wolę skupić się na jednym bohaterze). Do wyboru mamy tyle samo ras, powszechnie zresztą spotykanych w grach spod znaku magii i miecza. No, może z jednym wyjątkiem – jakoś nie zdarzyło mi się natknąć na minotaura, który, podobnie jak elf, człowiek, nieumarły, krasnolud i ork, w "Clash..." jest opcją grywalną. Klasy nie stanowią żadnego novum – możemy wybrać wojownika, maga bądź łucznika. Wygląd naszej postaci możemy wybrać samodzielnie – ustawiając po kolei takie szczegóły jak włosy, oczy, biżuteria czy nawet kolor skóry – bądź zdać się na losowe ustawienia.
Hej! Zaraz spuszczę ci łomot!
W porządku, mamy już postać i chcemy grać, prawda? Bić, niszczyć, rabować. Ale, ale, nie ma tak dobrze! Na początku większość opcji jest zablokowana – zyskujemy dostęp do nich w miarę postępów, jakie czynimy, idąc za wskazówkami samouczka i wbijaniem kolejnych poziomów. Tego etapu nie da się pominąć – całkiem słusznie, bowiem dzięki temu można zyskać potrzebną wiedzę o możliwościach rozgrywki. Zalecam czytać te wskazówki, bo potem – tak jak ja chociażby ("a co się będę wysilać, odklepię wszystko i pójdę grać!"), możecie nie być świadomi kilku całkiem przydatnych rzeczy. Samouczek kończy się wraz z osiągnięciem 10 poziomu, czyli w chwili, w której zyskujemy możliwość przyłączenia się do gildii, co daje bonusy do zdobywanego srebra i doświadczenia.
Sama rozgrywka polega na klikaniu, klikaniu i jeszcze raz klikaniu. Podstawą jest wykonywanie zadań, co wymaga uszczuplenia paska energii (każda nowa postać ma aż 6 darmowych i całkowitych odnowień – niestety, pasek regeneruje się samoistnie, gdy tylko poziom spadnie poniżej 30 energii, nie można sobie tego odłożyć do wykorzystania na później). Ponadto istnieją jeszcze zadania specjalne – tutaj należy spełnić określone warunki (np. pokonać 5 razy Łucznika) oraz osiągnięcia (jest ich ponad 700!), czyli typowe "Wykonaj zadania specjalne", "Wydaj srebro", "Rozwiń Siłę Ciosu". Za wszystkie wymienione do tej pory rzeczy, otrzymujemy nagrodę w postaci srebra i punktów doświadczenia. Poza tym, w przypadku zadań specjalnych jest możliwe zdobycie Punktów Łaski (potrzebne do zdobycia przychylności bogów i błogosławieństwa do statystyk), zaś jeśli chodzi o osiągnięcia – możliwe jest otrzymanie Czaszek, czyli kolejnej (obok srebra i złota) waluty.
"Wyższym poziomem" zadań są wyprawy – starcia z istotami, które mają naprawdę solidne statystyki. Przykładowo – pierwszego takiego potwora, zwanego Rogatym Angusem i mającego poziom 5, z reguły można pokonać będąc na około 10-15 poziomie (a przynajmniej tak było, gdy zaczynałam rozgrywkę – teraz, po zwiększeniu nagród za zadania specjalne, być może się to zmieniło). Warto wspomnieć, że przy wykonywaniu zwykłych zadań może wypaść jakiś przedmiot bądź złoto, zaś przy każdym zakończonym sukcesem starciu na wyprawie, zdobywa się coś do założenia na postać (bądź opchnięcia w sklepie).
Sama mechanika nie jest skomplikowana – mamy 6 statystyk, które podnosi się nie dzięki punktom rozwoju, zdobywanym co poziom, ale poprzez wydawanie srebra. Rzecz jasna, każdy dodatkowy punkt to coraz większy koszt, dlatego tak ważnym jest, by gildia miała naprawdę solidnie rozbudowany Skarbiec – więcej srebra to jednocześnie większe szanse na spuszczenie solidnego łomotu graczowi bądź NPCowi, by tym samym móc wykonać zadanie.
Auu, boli! Ratunku, plaster!
Jak stara prawda głosi – kto mieczem wojuje, ten od miecza ginie. Rzadko się zdarza, by udało się wyjść ze starcia bez szwanku – przeważnie jakiś procent punktów życia wsiąknie w wirtualną glebę. A skoro z ran bucha krew – potrzebny jest medyk, prawda? Niestety – a może stety – gra nie oferuje żadnych mikstur leczących. Jedyną opcją przyspieszenia regeneracji czerwonego paska jest wykupienie usług mniej lub bardziej zaradnego konowała. Najlepszy za swe usługi żąda złota – nie dziwota, bowiem wtedy nie tylko znacząco skraca się czas leczenia (aż o połowę), ale i przyspieszona zostaje regeneracja energii (z doby do 12 godzin).
Jak już wspomniałam – jedną z walut gry są Czaszki. Zdobywa się je głównie za wygrane pojedynki z innymi graczami, co zezwala na wykupienie przedmiotów w sklepie Orczycy. Swego czasu był to wielce dochodowy interes, bo te wszystkie cacka miały konkretną wartość, więc można było nieźle napchać trzos srebrem. Wracając do wzajemnego okładania się pałkami po głowach – gra losuje nam przeciwnika, opierając się na Punktach Honoru, które zdobywa się za wygraną walkę i są wyznacznikiem zajmowanego miejsca w rankingu. Cechy przeciwnika – tak samo jak jego bonusy – są całkowicie jawne, więc możemy porównać je z własnymi i podjąć decyzję: bić się czy nie? Jeśli tchórzymy i dajemy sobie z nim spokój – pozostaje odczekać 10 minut (bo co tyle system losuje nowego kandydata do nawożenia trawnika) bądź zapłacić złotem.
Tik-tak, tik-tak, no ileż jeszcze?!
Usiąść, zalogować się do gry, w 5 minut pozbyć się całej energii, w kolejne 5 wykonać multum zadań specjalnych, iść na jedną wyprawę, a zaraz potem na drugą? No niestety, nie ma tak dobrze. Żeby móc walczyć – trzeba mieć pełen pasek zdrowia. Żeby móc po raz drugi zmierzyć się ze strasznym potworem i odkryć kolejny kawałek mapy – trzeba czekać. Żeby pojawił się kolejny przeciwnik w Pojedynku (tylko w sytuacji, gdy obecny nie zostanie pokonany) – znów czekanie. Pewnie, można to wszystko przyspieszyć, ale do tego potrzebne jest złoto. A za nie się płaci.
Na dobrą sprawę nie jest (i mam nadzieję, że nie będzie) potrzebne do tego, by móc się dobrze bawić i osiągać jakieś wyniki. Niemniej, możliwość wykupienia najlepszego medyka, daje raczej wymierną przewagę nad tymi, którzy zadowalają się tańszymi pomocnikami – jednak pełny odzysk energii dwa razy na dobę to nie to samo, co raz, prawda? Na szczęście, gra oferuje możliwość zdobycia tej cennej waluty poprzez wykonywanie zadań, zapraszanie znajomych, codzienne logowanie, a w przyszłości także przez konkursy.
Oprócz już wymienionych rzeczy, złota można użyć do zakupów w sklepie Krasnoluda, wykuwania nowych przedmiotów czy chociażby do zmiany wyglądu postaci bądź samej gry. Ponadto, z jego pomocą można się natychmiastowo wyleczyć bądź wykupić dodatkowe 100 energii (pisząc te słowa przypadkiem odkryłam, że dodano... OWADY i ROBAKI, których zadaniem jest regeneracja energii w podobnym stopniu...).
Cierpliwi gracze mają niewielkie ułatwienie – na pasku przeglądarki/zakładce widnieje aktualny stan punktów życia, dzięki czemu z czystym sumieniem można przeglądać inną stronę (na przykład newsy na Game Exe!), bez konieczności zerkania do gry co chwilę i sprawdzania, "czy to już?".
Coś dla ciała, coś dla duszy
Jeśli za wszelkie mazidła do ciała uznać to, co do tej pory opisałam, to specyfikami dla duszy będzie cała oprawa gry. Chociażby grafika. I o ile cały layout – tło, posągi, przedmioty i mapki naprawdę przypadły mi do gustu, to w moich oczach szwankują trochę sylwetki bohaterów. Podkreślam – sylwetki, nie szczegóły (np. włosy); wprawdzie cały "Clash..." jest utrzymany w konwencji rysunkowej, to baza postaci nasuwa mi skojarzenie z komiksami – ot, kontur wypełniony kolorem. Ten mankament da się jednak przeboleć, ale innego już nie. Nie jestem pewna, czy to wina niedopasowania do mojego monitora (1024x768), czy ekipa nie skończyła powiększania tekstów (a uwierzcie mi – było o wiele gorzej), ale tak miniaturowe napisy oraz aktualny stan sakiewki na górze strony (co pewnie już zauważyliście, oglądając screeny) co najmniej irytują. O zgrzytanie zębów przyprawia także "ruchomość" zadań – zamiast kulturalnie być ułożonymi od najłatwiejszego do najtrudniejszego, to przemieszczają się zależnie od... zdaje się, że na sam dół listy trafia zadanie o tym samym stopniu trudności, co wykonane przed chwilą.
W grze nie mogło zabraknąć dźwięków. Na razie są tylko w walce i... właściwie nic więcej o nich nie mogę powiedzieć, bo – jak na złość – u mnie nie chcą się odtwarzać, co jest o tyle dziwne, że pozostali gracze nie tylko nie mają takiego problemu, ale i nierzadko narzekają na irytujący odgłos trąbki, obwieszczający zwycięstwo. Nad tym jednak rozpaczać nie będę – ot, po prostu znów kliknęłam na wyciszenie i...
Co dalej? Tylko klikanie i klikanie? Nuda!
A owszem. Zgodzę się, nuda. Bo można grać, nie zwracając uwagi na szczegóły, skupiając się jedynie na statystykach, wojnach gildii i praniu innych po mordach. Ale też można się nieźle uśmiać – wystarczy wczytać się w opisy. Że mało opcji? Też zgoda. Zwróćcie jednak uwagę, że to wciąż jest beta. Kto wie, co pojawi się za chwilę? Eventy? Na pewno, pierwszy zresztą rozpoczyna się w dniu publikacji tego tekstu. Jestem jednak pewna, że na nich się nie skończy. No i przede wszystkim – nie ma potrzeby siedzenia w niej bez przerwy. "Clash of Swords" można mieć włączony w tle, zerkać co jakiś czas. Że można portfel nieźle odchudzić? A przepraszam bardzo, czy ktokolwiek każe chwytać za komórki tudzież karty bankowe? No właśnie.
Moja rada: spróbujcie sami, odkryjcie niewspomniane przeze mnie elementy i przekonajcie się, czy Wam odpowiada.
Plusy
- Ciągły rozwój gry
- Grafika
- Samouczek i obszerna instrukcja
- Prostota rozgrywki
Minusy
- Zbyt mała czcionka w niektórych miejscach
- Tekst nie zawsze mieści się w wyznaczonym miejscu
Komentarze
Owszem, świetne, zgodzę się. Niestety jest to chyba jedyne kocie tło, jakie udało mi się odkryć, niebędące jednocześnie gdzieś poucinane, przez co traci urok, czy też gubiące czytelność (zły dobór kolorów na zakładkach).
Dodaj komentarz