Wchodzę do sklepu jak zawsze. Nikt nie lubi zakupów, ale czasem trzeba. Przechodzenie między półkami można uznać za tropienie przeciwnika w dżungli. W końcu go dopadasz, obalasz na dół jak w futbolu i pakujesz prosto do wózka. Przy kasie poruszenie jak zawsze. Pikanie denerwuje, ale kasjerka robi swoje. Nagle zatrzymuje się, ludzie patrzą podejrzliwie. Wyciągnie kałacha czy nie? Czyżby ukryty agent? Nic z tych rzeczy, bowiem pani żąda dowodu osobistego i wskazuje na piwo. Z niedowierzaniem wyciągam i macham nim niczym odznaką szeryfa. Od razu sięgam pamięcią do poranka i zastanawiam się, skąd ta zmiana. Rano śniadanie złożone z krakersów i sera żółtego, potem godzinne bujanie się do rapu puszczanego przez sąsiada zza ściany. No i skończyłem czytać "Nocną plagę" Mastertona. Odmłodniałem?
Nic z tych rzeczy, chociaż jest to pierwsza książka w tym roku, która trafiła na listę o nazwie: "Nie czytać przed pracą".