Wchodzę do sklepu jak zawsze. Nikt nie lubi zakupów, ale czasem trzeba. Przechodzenie między półkami można uznać za tropienie przeciwnika w dżungli. W końcu go dopadasz, obalasz na dół jak w futbolu i pakujesz prosto do wózka. Przy kasie poruszenie jak zawsze. Pikanie denerwuje, ale kasjerka robi swoje. Nagle zatrzymuje się, ludzie patrzą podejrzliwie. Wyciągnie kałacha czy nie? Czyżby ukryty agent? Nic z tych rzeczy, bowiem pani żąda dowodu osobistego i wskazuje na piwo. Z niedowierzaniem wyciągam i macham nim niczym odznaką szeryfa. Od razu sięgam pamięcią do poranka i zastanawiam się, skąd ta zmiana. Rano śniadanie złożone z krakersów i sera żółtego, potem godzinne bujanie się do rapu puszczanego przez sąsiada zza ściany. No i skończyłem czytać "Nocną plagę" Mastertona. Odmłodniałem?
Nic z tych rzeczy, chociaż jest to pierwsza książka w tym roku, która trafiła na listę o nazwie: "Nie czytać przed pracą". Wszystko przez pierwsze dwadzieścia stron, gdzie dowiaduję się, iż Stanley Eisner, czyli główny bohater, to muzyk, który przybywa do Londynu i tam zostaje zgwałcony przez innego mężczyznę. Niby powinienem mu współczuć, jak też zastanowić się, czy miasto z dużą liczbą naszych rodaków jest faktycznie tak niebezpieczne, jednak ja próbuję zgadnąć reakcję na tę książkę w wykonaniu międzynarodowych struktur skrzypków i innych muzyków z orkiestry. Nie ulega wątpliwości, iż Masterton to mistrz mocnego rozpoczęcia, jednak dalej mamy już w zasadzie niedorzeczną fabułę oraz seks. Właściwie ten ostatni napędza to pierwsze i stanowi rozwiązanie wszelkich problemów Eisnera. W tle mamy potężną czarownicę spółkującą z szatanem oraz dzielną drużynę walczącą ze złem. Problem polega zatem nie na dramatycznych dwudziestu stronach, lecz na tym, iż po kolejnych trzydziestu miałem ochotę odłożyć "Nocną plagę" na później.
Wcale nie odmłodniałem, jednak całość prezentuje się bardziej w kategorii scenariusza gry komputerowej niźli książki. Wszystkie ważniejsze zagadnienia są prezentowane w formie odrobinę za długich wykładów, dzięki czemu bohaterowie nie muszą wysilać szarych komórek w poszukiwaniu odpowiedzi. To wygodne rozwiązanie zarówno dla nich, jak i dla czytelnika, który nie męczy się zbyt mocno i dostaje wszystko podane na srebrnej tacy. Nie zmienia to faktu, iż fabuła ma kilka poważnych dziur logicznych i gdyby chcieć je drążyć, to... lepiej darować sobie to zajęcie, bowiem "Nocna plaga" nawet nie aspiruje do dzieła naukowego. Trudno je za takie uznać, gdy główni bohaterowie, niczym postaci z kreskówek, dostają nowe tożsamości oraz nadludzkie zdolności. Masterton co prawda starał się wyjść poza sprawdzony patent mocy o kosmicznym pochodzeniu, jednak czułem się, jakbym znów oglądał po szkole kolejny odcinek "Czarodziejki z Księżyca".
Autor pokpił sprawę z prezentacją drugiej strony barykady. Główny przeciwnik jest efemeryczną formą dążącą do seksu i bez jakiejś konkretniejszej mocy, zaś wszelcy słudzy, w aż dwóch formach, to postacie bez historii i zwykłe mięso armatnie. Dobrze chociaż, że możemy wkraczać w cudze sny i dzięki temu Masterton serwuje nam dość ciekawe miejsca, z mocno wynaturzonymi postaciami czy absurdalnymi zachowaniami. Cóż jednak z tego, skoro nie potrafi sklecić sensownego zakończenia, przez co ostatnie sceny są pisane w pośpiechu, zaś epilog na dwie strony to z jego strony jakaś kpina.
Polskie wydanie z początku zraziło mnie mdłą i nieciekawą okładką. W środku jest całkiem poprawnie zarówno w formie jakości oraz korekty, jak i aspektu wizualnego. W sumie to tylko 300 stron powieści za prawie 30 PLN, co wydaje się rozsądną ceną. Bawiły mnie także tytuły niektórych rozdziałów, co zdecydowanie zaliczam na plus.
"Nocna plaga" wprawiła mnie w mocno młodzieńczy nastrój, gdzie wyrostek sięga po książkę i nocami wraca do tych bardziej "ponętnych" fragmentów, które rozbudzają nie tylko jego wyobraźnię. Masterton wybrał nietypowego głównego bohatera, lecz zanurzył go w dość nieciekawy wątek walki z czarownicami i szatanem. Całość ratują niezłe opisy snów oraz fakt, że autor podjął pewien trud i niekiedy faszeruje nas nazwami znanych kompozytorów czy utworów, dzięki czemu dobrze wczuł się w postać Stanleya Eisnera. Nie ma tu także aż takiego epatowania scenami seksu, jakiego spodziewałem się po autorze poradników poświęconych cielesnemu aspektowi mężczyzny i kobiety, chociaż i tak właśnie ten element stał się podwaliną całej historii. Teraz wybaczcie, ale idę pojeździć na desce.
Dziękujemy wydawnictwu Rebis za dostarczenie egzemplarza recenzenckiego.
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz