
Obecne zachowanie BioWare jak żyw przypomina mi sytuacje, jaka miała miejsce u schyłku antycznej Grecji i muszę napisać, że strasznie smutno mi na tą myśl. Studio będące niegdyś kolebką komputerowych gier fabularnych, słynące z troski o dobro gatunku i niesłychanej równości wobec wszystkich swoich fanów, zaczęło powoli odwracać się od szlachetnych ideałów na rzecz pewnego rodzaju chciwości. Jeżeli miałbym to ująć z perspektywy filozoficznej, to Kanadyjczycy przestali dbać o czystość i szlachetne przymioty duszy swojej firmy, a skupili się na ślepej pogoni za sławą oraz pieniędzmi. Oczywiście, nie ma w tym nic złego – w końcu mamy kapitalizm pełną gębą, ale we wszystkim trzeba zachować jakąś równowagę i szukać „złotego środka”.

Co ciekawe, powolny upadek moralny zaczęli zauważać już nawet najzagorzalsi fani światów „Mass Effect” i „Dragon Age”. Brak troski o dobro wspólne, piękno kultowych marek czy sprawiedliwości wobec społeczności doszedł do takiego stopnia, że rozczarowania nie kryje najwierniejsza gwardia pasjonatów, która potrafiła wybaczyć naprawdę sporo. Swoista czara goryczy, czyli traktowanie konsumentów niczym skarbonki, której można wcisnąć byle bubel w końcu musiała się przelać.
Wygląda na to, że książka „Mass Effect: Podstęp” zagrała rolę przysłowiowej kropli – miłośnicy sagi nie ukrywają wściekłości wobec najświeższej literatury i oprócz standardowego wylewania żalów na różnorakich forach internetowych, dochodzi nawet do skrajnych reakcji jak „rytualne spalenie” książki na wizji. Dlaczego? Tytuł posiada tak ogromną bazę błędów, nieścisłości oraz głupotek, że ponoć przekracza to ludzkie wyobrażenie i nawet najcierpliwszych fanów serii potrafi ona wprawić w apopleksję.