

Mark Millar to zwykle gwarancja porządnej i dynamicznej historii. Mimo rozrywkowego charakteru wielu tworów często stara się nadać swoim komiksom poważniejszego tonu, co z przyzwoitym skutkiem uczynił m.in. w "Jupiter's Legacy". Szkoda tylko, że w drugim tomie uleciały niemal wszelkie pozytywne emocje.
Pierwszy tom recenzowałem dosyć dawno, bo przeszło rok temu. Oznaczało to powrót do otwarcia cyklu i był to powrót udany, gdyż komiks wciąż czyta się dobrze. To w głównej mierze zasługa bohaterów, dalekich od patetycznych przemów i szlachetnych czynów. Postacie były tam wprawdzie dosyć proste, lecz dzięki ściągnięciu ich z piedestału "Jupiter's Legacy" okazało się całkiem atrakcyjne. Podobne zabiegi nie wystarczyły na utrzymanie uwagi w kontynuacji.
Sheldon, najpotężniejszy (choć już trochę podstarzały) heros na Ziemi, został pokonany przez własnego syna Brandona. Nie była to jednak inicjatywa potężnego młokosa, który nie odważyłby się na ten krok, gdyby nie namowy Waltera Sampsona, dotychczasowego doradcy Sheldona. Wesoła rodzinka? To dopiero początek. Siostrzenica Sampsona imieniem Chloe wraz z mężem Hutchem obecnie próbują zebrać grupę superłotrów, by stawić czoła herosom, którzy stali się... superłotrami.