Fascynacji pewnymi rzeczami zapewne już nigdy nie pojmę i jestem boleśnie świadom tego faktu. Ot, chociażby delektowanie się grzanym piwkiem, robienie sobie fotek w toalecie czy preferowanie czytników e-booków ponad klasyczną papierową książkę. No i o co, motyla noga, chodzi z tą całą modą na obcisłe i sfatygowane męskie jeansy? Dajcie spokój...
Podobnie jest z serią "Transformers". Z jakiegoś enigmatycznego powodu nie potrafię zrozumieć, co jest takiego ekscytującego w filmie, skupiającym się w głównej mierze na ciężarówce potrafiącej zamienić się w olbrzymiego robota, który leje po metalowych pyskach zmechanizowane dinozaury. Jak mawiał Jerry Bruckheimer – "jeśli filmu nie da się streścić w dwudziestu pięciu słowach, scenariusz ląduje w koszu". Do opisania "Transformers 4: Wiek zagłady" nie potrzeba nawet połowy z tej puli. Jak widać, znak czasów.