Wojna na ziemiach wygnańców rozpętała się na dobre. Młody król Naithar sprzymierzył się z Rhin, przebiegłą władczynią Cambrenu, i razem z nią dąży do całkowitego przejęcia władzy w regionie. Przeciwko sobie mają między innymi znajdującą się na wygnaniu królową Ardanu Edanę i jej sprzymierzeńców, w tym pozornie tylko przeciętnego młodzieńca Corbana.
Brzmi nieskomplikowanie, ale to przecież nie byle jaka wojna. To przepowiadana od dawna wojna bogów i wszystko wskazuje na to, że Naithar i Corban okażą się jej głównymi bohaterami, chociaż obaj mają bardzo mylne wyobrażenia na temat swoich ról w tym spektaklu. A skoro mowa o spektaklu, to ten nie może się obejść bez rekwizytów, takich jak magiczne przedmioty, których pozyskanie może dać jednej ze stron ogromną przewagę. Do tego jeszcze oswojone dzikie zwierzęta i trochę magii, która w odpowiednim momencie w końcu zaczyna działać.
Zaczyna zalatywać sztampą? Może dlatego, że powieść jest sztampowa. Jak z podręcznika dla twórców fantastyki, można odhaczać kolejne punkty z listy. To samo w sobie byłoby jeszcze wybaczalne, gdyby "Męstwo" i ogólnie cała seria wyróżniała się w jakiś sposób spośród zastępu podobnych opowieści. Otóż wyróżnia się. Rozmachem. Tylko czy to aby na pewno pozytyw?