Wiktul: Już jakiś czas temu przestałem pałać nienawiścią do idei rebootów, remake'ów, prequeli i innych dziwadeł, służących do opakowywania chciwości producentów w sentyment do kultowych tytułów. Zastąpiło ją lekkie znudzenie i przyrodnicza ciekawość – czy nowy wytwór hollywoodzkiej odgrzewalni kotletów będzie porażką rozmiarów Godzilli, flakami (z olejem) Dredda czy może solidnie wyremontowanym Robocopem? Do nowej przygody Szalonego Maxa siadałem bez obaw i nadziei, przekonany, że nikt już nie skrzywdzi mnie bardziej niż Riddley Scott w swym ostatnim "dziele".
Tokar: Skok na kasę!
Zakrzyknąłem, kiedy tylko dowiedziałem się, że Miller zamierza odkurzyć prochy starego Maxa i na powrót przywrócić im blask. Mając w pamięci fatalny mariaż z hollywoodzkimi producentami, jaki zaserwował nam w przypadku oderwanej od klimatu "Kopuły Gromu", a także brakiem zainteresowania projektem "Na Drodze Gniewu" w okolicach 2009 roku i rozpaczliwym poszukiwaniu wytwórni, która by go sfinansowała, spodziewałem się najgorszego.