Wniebowzięci czy przeklęci
Wyobraźcie sobie, że nagle w niewytłumaczalny sposób znika 2% ludzkości. Co by się wtedy zdarzyło? Jak ludzie ułożyliby sobie życie, mając świadomość, że mogą odejść z tego świata w równie tajemniczych okolicznościach? Jak przeżyliby stratę bliskich – bez możliwości ich pochowania z wypełnieniem wszystkich z tym związanych obrzędów? Bez słowa pożegnania? To właśnie spotyka bohaterów „Pozostawionych”, dramatu emitowanego na HBO.
Historia może kojarzyć się z serią „GONE”, w której również dochodzi do niespodziewanego zniknięcia, lecz nie losowych osób, tylko samych dorosłych. Produkcja Damona Lindelofa oraz Toma Perrotta nie próbuje jednak odpowiedzieć na pytanie, dlaczego 2% ludzi sobie wyparowało. Przedstawia za to dramat tych, którzy muszą dalej żyć. Scenariusz jest niezwykle emocjonalny i zdecydowanie trudno być obojętnym na rozwój wydarzeń. „Pozostawieni” wręcz przerażają swoją wizją świata, w której nikt nie wydaje się człowiekiem o zdrowych zmysłach. Każdy boryka się z uciążliwymi problemami, dającymi mu ostro w kość. W trakcie oglądania ma się nadzieję, że twórcy okażą litość bohaterom, spełniając ich pragnienia – niestety taryfy ulgowej nie dano nikomu. Los obchodzi się z nimi okrutnie, co skutecznie przykuwa do serialu i sprawia, iż niełatwo się od niego oderwać.
Najbardziej zachwycił mnie epizod poświęcony wielebnemu Mattowi (Christopher Eccleston), który jest wręcz sztandarowym przykładem wyżej opisanej recepty na fabułę. Odcinek przedstawia jego życie poświęcone przede wszystkim Kościołowi. Niestety po zniknięciu ludzi większość przestała poszukiwać Boga. Matt próbuje nawrócić społeczeństwo i walczy z totalnie frustrującą organizacją o nazwie Winni Pozostali (o niej za chwilę). Chętnie pomaga innym, odznacza się przyjaznym usposobieniem, ale jego również dotyka tragedia. Poza tym często spotyka na swej drodze przeszkody. Oglądający może szczerze podziwiać postawę wielebnego, który w tak nieprzychylnym mu świecie wciąż pozostaje przy wierze i własnych przekonaniach. Jednocześnie cały czas, przez prawie godzinę, los rozdaje mu kolejne razy. Jak już wspominałem – nikt nie ma lekko. Poruszający wątek, wypełniony niezwykłymi scenami, ale niejedyny, który może podobać się w „Pozostawionych”.
Najważniejszym bohaterem twórcy uczynili komendanta policji, Kevina Garveya (Justin Theroux). Jego losy są niewiele mniej wciągające. Należy wcześniej zaznaczyć, że ludzkich dramatów w serialu jest bez liku, niektóre mogą nie być tak zajmujące, ale generalnie nie spadają poniżej pewnego poziomu i także mają kilka uczuciowych momentów. Historia Garveya jest o tyle ciekawsza, ponieważ towarzyszy jej surrealistyczny klimat. „Pozostawieni” są pełni zmasakrowanych psychicznie postaci, którym zdecydowanie przydałaby się wizyta u psychiatry, ale Kevin... to zupełnie inny przypadek, bo powoli zaczyna wariować. Miewa dziwne sny, będące na granicy jawy, parę razy widz może mieć trudności w określeniu, czy komendanta nie nachodzą również halucynacje oraz zaniki pamięci. Ten wątek jest nieprzewidywalny i przypomina trochę „Adwokata diabła”, gdzie również nie wiadomo było, co jest prawdziwe, a co nie. Czy jest ciekawie? Jeśli się lubi podobne tematy, to jak najbardziej. Jelenie biegające po mieście, mordercy psów, do tego ojciec Kevina (w tej roli jak zawsze perfekcyjny Scott Glenn) słyszy głosy – to wszystko składa się na intrygującą i zagadkową atmosferę.
Jednak ten tajemniczy nastrój budują także bardziej realistyczne wątki, które są tak dramatyczne i chore (w sumie – czego można się spodziewać po ludziach, których bliscy nagle zniknęli? Na pewno nie racjonalnego zachowania), że mogły się znaleźć tylko w tej historii. Do nich należy sekta Winnych Pozostałych. Jej członkowie chodzą w białych ubraniach, nałogowo palą papierosy, nie mówią, ale bacznie obserwują i tylko czekają, aby zepsuć innym dzień swoją obecnością. Praktycznie przez cały sezon widza i bohaterów zwyczajnie zalewa krew na widok kolejnego – że tak się wyrażę – popaprańca, mającego czelność władowywać się z butami w czyjeś życia. Dopiero z czasem zaczyna się rozumieć pobudki kierujące tą organizacją – podkreślam: tylko zaczyna, a i to też nie wpływa pozytywnie na stosunek do nich. Obserwacja sytuacji – która może łatwo się zaognić – przyprawia o złość i irytację. Same główne postacie nie szczędzą ostrych wulgaryzmów, a co dopiero ma powiedzieć biedny widz! Ale o to właśnie tutaj chodzi – o budzenie cholernych emocji. Smutek, rozpacz, gniew. Ważne, żeby oglądający nie mógł pozostać obojętnym.
„Pozostawieni” jako dramat posiadają wiele ukrytych symboli, które są trudne do zinterpretowania. Życiem postaci rządzi przypadek – tak przypadkowy przypadek, że zaczyna się wierzyć w siły wyższe. Czy na pewno każdy z domniemanych proroków bądź bogów jest fałszywy? Może któryś z nich ma moce? Czy Bóg istnieje – wszak wielebny często widuje enigmatyczne gołębie? Poza tym poszczególne historie są sprawdzianem wiary i przedstawiają również ludzką potrzebę do bycia komuś potrzebnym lub posiadania kogoś, kto będzie się o nas troszczył. Przecież podstawą sekty jest wzajemna pomoc – może niewidoczna na pierwszy rzut oka, ale przejawiająca się choćby w podróżowaniu parami czy pilnowaniu, aby nowy członek grupy nie stracił zaangażowania. Najprawdopodobniej sam wszystkich motywów nie dostrzegłem, zbyt wiele zależy od odbiorcy, a w scenariuszu nie brakuje niedopowiedzeń. Każdy może zwrócić uwagę na inne rzeczy, co stanowi mocny atut produkcji.
Aktorsko również serial może się podobać. Justin Theroux gra niezwykle przekonująco, co zdecydowanie utrudnia ocenienie jego stanu psychicznego – zwariował czy może to po prostu świat płata mu figle? Nie wiemy. Carrie Coon także nie budzi moich zastrzeżeń – bardzo wiarygodnie odgrywa swoją postać, więc historię kupuje się jak prawdę, a nie fikcję telewizyjną. Christopher Eccleston wielokrotnie skłaniał mnie do wzruszenia, wzbudzając współczucie oraz sympatię do wielebnego Matta. Sekta w osobach Ann Dowd, Amy Brenneman, Marceline Hugot oraz Liv Tyler wywołuje słuszną frustrację oraz strach, co zawdzięcza właśnie przybierającym kamienne twarze aktorkom. Margaret Qualley jako zbuntowana córka komendanta wypada ponadprzeciętnie – znakomicie manipuluje uczuciami zarówno rodzica jak i oglądającego. Nie przypomina podobnych nastoletnich postaci z innych seriali, w których zazwyczaj niewłaściwe zachowania pojawiały się bez przyczyny i jedynie denerwowały.
Na uwagę zasługuje jeszcze muzyka skomponowana przez Maxa Richtera. Utwory chwytają za serce jak nigdzie indziej, szczególnie w przypadku motywu przewodniego granego na pianinie zatytułowanego „Departure” oraz „A Bleesing”. Oba mają oczyszczający, sakralny charakter, który doskonale pasuje do pełnego rozpaczy serialu.
„Pozostawieni” najbardziej przypominają mi pewną książkę – „Nieśmiertelność zabije nas wszystkich”. Niczym grzyby po deszczu pojawiają się konsekwencje nagłego zniknięcia 2% ludzi i są one przerażające, odrealnione, a zarazem szokujące. W przytoczonej powieści wyglądało to podobnie, lecz przyczyną załamania się społeczeństwa było wynalezienie leku gwarantującego nieśmiertelność. Jak i tam, tak i tu – pozostaję w ogromnym zachwycie nad stworzonym dziełem. Wieloznacznością, kontrowersjami oraz emocjonującymi tragediami bohaterów skłania do myślenia (miałem nawet sen związany z przedstawianymi wydarzeniami) i stanowi wciągający, oryginalny produkt.
Polecam, aczkolwiek oczekuję, że z czasem produkcja zwróci baczniejszą uwagę na fantastyczne elementy typu zniknięcie części populacji. Na razie oglądaniu towarzyszy tajemniczy klimat, ale obawiam się, iż scenarzyści zdecydują się wytłumaczyć go psychicznymi problemami postaci. Oby nie. A może w ogóle nie zostaną wyjaśnione, pozostawiając wolne pole do interpretacji widzowi?
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz