„Zwiadowcy” są jedną z najpopularniejszych serii młodzieżowych, oczywiście obok „Harry'ego Pottera”. Czytelników fascynują przygody młodych bohaterów, żyjących w fantastycznym świecie – nieważne, czy ci strzelają z łuku, czy machają różdżkami. Jaguar, wydawca trylogii „Nethergrim”, uznał, że porównanie jej do serii Johna Flanagana pozytywnie wpłynie na sprzedaż książki. Jednak mierzenie się z tak cenionym tytułem jest zawsze ryzykowną decyzją. Czy debiutant, Matthew Jobin, zyskał czy stracił?
Początek powieści rozczarowuje. Pisarz serwuje nam przeciętnie napisany prolog pełen sztucznej pompatyczności – składa się on z krótkiego streszczenia historii sławnego rycerza. Na imię mu było Tristan (epicko, nie? Brakuje tylko Izoldy), miał dwunastu braci, więc nie mógł liczyć na spadek po ojcu (zaprawdę dawno niespotkany motyw, ostatnio wykorzystany w „Kronikach Wardstone” i filmie „Siódmy syn”). Dlatego dostaje jedynie konia i wyrusza w podróż, pomagając innym ludziom oraz zabijając złe potwory (czuć powiew świeżości porównywalny z zapachem śledzi wystawionych na dwa tygodnie na słońce). W końcu Tristan trafia na służbę do pana, który wykorzystuje go w konfliktach zbrojnych, a nie w humanitarnych misjach (złamanie przysięgi i ucieczka byłyby większą skazą na honorze niż zabijanie kolejnych ludzi w wojnach w imię osobistych pobudek jakiegoś panicza). Na szczęście chciwy pan ginie, zaś bohater, ponownie udając się w daleką wyprawę, napotyka ucznia maga, z którym się zaprzyjaźnia. Przypisuje im się pokonanie Otchłannego, przywódcy istot ciemności. Jednak po wielu latach zło powraca, a powstrzymać go ma trójka nastolatków.
Historia zawiera dużą dozę naiwności. Mieszkający we wsi bohaterowie w walce z Kimś-Kto-Wcale-Nie-Przypomina-Saurona? Zwrot akcji, które można odgadnąć już w połowie książki (i tak, też zupełnie na myśl mi nie przychodzi „Władca Pierścieni”)? Dawno nie spotkałem się z tak bezczelnym kopiowaniem cudzych pomysłów, jednak to wcale nie koniec potknięć fabularnych. Wiodąca postać, Edmund, to syn karczmarza, marzący o innej przyszłości niż tej zaplanowanej przez ojca. Chciałby zostać czarodziejem i kupuje nawet książki, z których stara się uczyć. Czyli co – magiczne sekrety są tak pilnie strzeżone, że w zapchlonej dziurze, gdzie prawie nikt nie czyta, a ludzie pracują w pocie czoła, można dostać czarodziejskie księgi? Do tego za pieniądze z samych napiwków? Co za bzdura.
Idziemy dalej – młodzieżowa seria potrzebuje wątku miłosnego, dlatego Edmund zakochuje się w swojej rówieśniczce, Katherine (czy tylko ja zauważam w tych imionach kolejny niepotrzebny rozmach?). Myślicie, że dziewczyna będzie odwzajemniała uczucia chłopaka? Nie, ale za to przychylnym okiem spojrzy na syna pewnego lorda, niestety – dla bohatera „Nethergrim” – uprzejmego i dobrotliwego w przeciwieństwie do rodzica. Zostawmy książki fantasy, podobny motyw, tylko przy nieco starszych postaciach, widziałem nawet we „Flashu”. Trzecim nastolatkiem, ratującym świat, jest Tom, wierny przyjaciel i niewolnik zbierający bolesne razy od swojego pana. Matthew Jobin często prezentuje nieuzasadnioną przemoc dorosłych względem dzieci, co akurat (szczególnie w obliczu tylu skopiowanych pomysłów) wypada całkiem nieźle, a przede wszystkim emocjonująco. Chociaż to tania zagrywka, bo wiadomo, że bolesne i niesprawiedliwe kary wymierzane niewinnym osobom będą burzyły krew w żyłach.
Przyznam, że dałem się jednak porwać tak oklepanej książce, aczkolwiek tylko chwilowo. Nastoletnie problemy bohaterów potrafiły mnie zaabsorbować. Udzieliło mi się też podniecenie nadchodzącą przygodą. Niestety wyprawa do leża Otchłannego została źle zaplanowana. Motyw podróży zupełnie nie wyszedł autorowi. Między postaciami nie ma żadnej ciekawej relacji, a droga okazuje się prosta i łatwa. Przeszkody, jakie napotykają, budzą poczucie zawodu, a zastępy Otchłannego wydają się mizerne. Trudno uwierzyć, że wcześniej na podobną eskapadę wybrała się armia, skoro z powodzeniem na przeciwnika rusza trójka nastolatków. Zakończenie jest piekielnie łatwe do przewidzenia – choć historię można było skończyć już na jednej książce, to Matthew Jobin zostawił sobie furtkę do kontynuacji. Spodziewam się, że ta będzie niewiele lepsza, bo zawodzi również świat przedstawiony. Tło dla wydarzeń ogranicza się do opowieści o Tristanie z prologu i kilku informacjach na temat Otchłannego. Wydaje się więc, że przygody bohaterów mają wymiar tylko lokalny, co przekłada się na ciasnotę otoczenia.
Przez chwilę „Nethergrim” naprawdę mi się podobał. Przypomniał czasy, kiedy częściej sięgałem po młodzieżowe pozycje, a wśród nich odkrywałem tak pasjonujące serie jak „Wampiraci” czy „Zwiadowcy”. Zaryzykuję jednak stwierdzenie, że nawet wtedy, gdy mój gust nie należał do zbyt wybrednych, powieść Matthewa Jobina nie przyprawiłaby mnie o zachwyt. Książka jest najeżona ślepo powielanymi pomysłami, które nie zostały zgrabnie wplecione w powieść. Zbędna pompatyczność staje w opozycji do skąpo opisanego świata, a bohaterowie są sztuczni i nieinteresujący. „Nethergrim” to tytuł niewarty żadnych pieniędzy ani czasu. Szkoda. Najwyraźniej napisanie dobrego fantasy dla młodzieży nie jest tak łatwe, jak niektórzy uważają.
Dziękujemy wydawnictwu Jaguar za dostarczenie egzemplarza recenzenckiego.
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz