Nazywam się Barry Allen i jestem najszybszym człowiekiem na świecie
Shaveras: Ciekawe czasy nastały – w latach 90-tych, oglądając z wypiekami na twarzy animowane przygody Spider-Mana i X-Menów, mogłem jedynie marzyć o podobnym serialu dla odmiany z prawdziwymi aktorami. Wtedy jednak nie było na to odpowiedniej technologii. Może brakowało też chęci różnych stacji, by zaryzykować i stworzyć coś, czego i tak nikt nie będzie oglądał, bo zostanie przeznaczone wyłącznie „dla dzieci”. Wiele się od tego czasu zmieniło i teraz jesteśmy wręcz tego typu produkcjami zalewani. „Daredevil”, „Gotham” czy „Constantine”. A wciąż powstają nowe, planowane są kolejne i nic nie zapowiada tego, by obecny trend miał się w najbliższym czasie zmienić. Tak na dobrą sprawę można by się pokusić o stwierdzenie, że obecny boom na seriale oparte na komiksach zaczął się od „Arrow” w 2012 roku. Po dwóch całkiem udanych sezonach stacja CW postanowiła (całkiem sensownie zresztą) rozwinąć swoje uniwersum o kolejnego ikonicznego superbohatera wydawnictwa DC, tym razem sięgając po jednego z najważniejszych herosów, jakim studio to dysponuje. W ten oto sposób powstał serial „Flash”, opowiadający o przygodach obdarzonego nadludzką szybkością Barry’ego Allena.
Jak potwierdzi chyba każdy fan komiksów, jedną z największych ich zalet jest wszechobecność „cross-overów”, czyli przenikania się postaci, wydarzeń i miejsc z dwóch różnych serii komiksowych w jednej przygodzie. Dzięki temu Spider-Man może sobie wpaść od czasu do czasu z wizytą do Profesora Xaviera, a Batman połączyć swoje siły na przykład z Supermanem w walce z ich wspólnym wrogiem. Bez nich zarówno Avengersi ani Justice League nie mieliby racji bytu. Zjawisko to więc jest powszechnie stosowane w komiksach, można by się nawet pokusić o refleksję, że w cross-overach znajduje się klucz do ich popularności. Tak to w każdym razie wygląda z mojego punktu widzenia, czyli komiksowego laika, który gros swojej wiedzy na temat Wolverine’ów czy innych takich czerpał i czerpie przede wszystkim z seriali animowanych oraz filmów.
Wspominam o tym z tego powodu, że w przypadku „Arrowa” i „Flasha” mamy chyba po raz pierwszy do czynienia z porządnymi cross-overami w historii telewizyjnej rozrywki. ”Flash” od samego początku tworzony był z intencją ścisłego połączenia jego fabuły z przygodami biegającego z łukiem jegomościa ze Starling City. Oczywiście każdy z herosów przeżywa oddzielne przygody, mają różnych przeciwników i stają przed innymi wyzwaniami, co nie zmienia faktu, że przy specjalnych okazjach pomagają sobie nawzajem lub też walczą między sobą. Dla mnie osobiście fakt budowania „czegoś większego”, co ma szansę się rozwijać w przyszłości (a na dzień dzisiejszy wiemy, że CW planuje rozszerzać swoje uniwersum na kolejne produkcje) jest największą zaletą zarówno „Flasha”, jak i „Arrowa”. Stwierdzenie, że głównym atutem produkcji jest fakt, iż znajduje się w tym samym świecie, co inny serial, nie brzmi może szczególnie zachęcająco, ale przeświadczenie takie naprawdę towarzyszyło mi, zwłaszcza na początku przygody z „Flashem”, kiedy pierwsze epizody nie mogły się poszczycić szczególnym geniuszem fabularnym.
Krzyslewy: Tak, zdecydowanie modę na superbohaterów w serialach rozpoczął właśnie „Arrow”. To w nim też po raz pierwszy zobaczyliśmy Granta Gustina jako Barry'ego Allena. Pomógł on Oliverowi Queenowi w jednym śledztwie, a pod koniec odcinka zobaczyliśmy, jak trafia go piorun. Dopiero we „Flashu” dowiadujemy się, że winę za wypadek ponosi próba stworzenia akceleratora cząsteczek przez naukowców ze „S.T.A.R. Labs”. Urządzenie wybucha, co prowadzi do różnych przemian w mieście Central City. Wielu ludzi uzyskało po tym dniu moce – nazywa się ich metaludźmi. Do nich należy Barry Allen. Po uderzeniu piorunem zapadł w kilkumiesięczną śpiączkę. Po przebudzeniu okazało się, że został obdarowany nadzwyczajną szybkością, którą zaczyna wykorzystywać do walki z przestępczością oraz innymi metaludźmi. Pomagają mu przetrwali naukowcy ze „S.T.A.R. Labs” – Cisco Ramon, Caitlin Snow oraz Dr Harrison Wells.
Niestety, początki serialu nie należą do najlepszych. Mnie jednak przede wszystkim kupiła komiksowość świata „Flasha”. Przyjaciele Barry'ego często wydają się przerysowani – za dobrzy, za idealni, wręcz nudni. Co takiego oferuje serialowi Caitlin Snow? Poza rozpaczaniem po stracie ukochanego i późniejszym wsparciem dla bohatera – raczej niewiele i myślę, że tutaj się ze mną zgodzisz, chociaż fani podejrzewają, iż większy udział w historii przypadnie jej dopiero w drugim sezonie. Detektyw Joe West to kolejny pozytywny charakter. Zastępuje Barry'emu ojca – ojca, który przebywa w więzieniu za domniemane zabójstwo swojej żony. W rzeczywistości zamordował ją nienaturalnie szybki mężczyzna, czego jednak nie udało się udowodnić. Młody Allen wychował się w rodzinie Westa wraz z jego córką. Sprawiają oni wrażenie doskonałej familii – niby się kłócą, lecz zawsze sobie pomagają w trudnościach. Pod wieloma względami serial urzeka tą idyllicznością oraz bezbrzeżną naiwnością. Nikt nie oczekuje od bohaterów, żeby byli intrygujący lub skrywali przerażające sekrety (choć nie oznacza to, że takie przypadki się nie zdarzają).
„Flash” wygląda wręcz uroczo i zupełnie inaczej niż wspomniany wcześniej „Arrow”, próbujący udawać Batmana. Najszybszy człowiek na świecie nie naśladuje nikogo – jest osobą z mocami, mieszka w mieście, gdzie przez większość czasu świeci słonko, a przeciętna blogerka dostaje szansę zaistnienia w profesjonalnej gazecie. Spójrzmy na Eddiego Thawne'a, niezbyt sprytnego, ale przystojnego i przesadnie lojalnego detektywa. Męski ideał? Nie mnie osądzać, lecz z blond włosami, rzadko schodzącym uśmiechem oraz dający sobą łatwo manipulować, doskonale pasuje do prostego świata „Flasha”. Oczywiście ta naiwność i prostota potrafi równie dobrze frustrować. Chyba jedynym, kto tego nie robi, jest Cisco, ekscytujący się napływem ludzi z mocami i kolejnymi superbohaterami, nawet wymyślający przeciwnikom klimatyczne ksywki. Dlatego ja, mimo nużącego wstępu, dałem szansę produkcji CW, a ta, cóż, niezwykle się rozkręciła.
Shaveras: Zgadzam się w stu procentach – szczególnym fenomenem „Flasha” jest to, jak bardzo serial ten zmienia się na lepsze wraz z postępem fabularnym. Z nudnego, sztampowego "procedurala" z coraz bardziej durnymi wątkami i przeciwnikami, przeradza się w troszkę bardziej zagmatwaną, czasami wręcz mroczną opowieść o pragnieniach towarzyszących nam wszystkim, jak chęć zmiany własnej przeszłości, poświęceniu swojego szczęścia dla innych czy przezwyciężaniu własnych słabości. Nie przesadzę poza tym zbytnio, jeśli stwierdzę, że nemezis głównego bohatera (co sugeruje nawet sam jego pseudonim) – Reverse Flash jest być może jednym z najciekawszych złoczyńców, jakich mieliśmy okazję oglądać ostatnimi laty. Nie jest zdecydowanie tym, za kogo go uważamy na początku, a jego motywacja okazuje się dużo bardziej skomplikowana i nie tak jednoznacznie „zła”. W jego przypadku mamy do czynienia z czymś, co ja nazywam „efektem Jaime’ego Lannistera”, czyli sytuacją, w której z biegiem czasu postać zdecydowanie negatywna zaczyna nabierać kolorów i zyskiwać życzliwość widzów. Ja na przykład przez większą część sezonu szczerze dopingowałem Reverse Flashowi i nie sądzę, żebym był w tym osamotniony.
Wspominałeś o przerysowanych, zbyt dobrych i niewiele wnoszących do świata przedstawionego postaciach jak Caitlin Snow oraz komisarz Eddie. Owszem, przez większość sezonu jedyne, co wywołują u widza, to lekki uśmieszek pobłażania, ale znajdzie się wśród pobocznych postaci parę rodzynków – tych negatywnych, jak i pozytywnych.
Dla wszystkich tych pamiętających serial fabularny o Flashu z lat 90-tych (czyli raczej nie dla nas) szczególnie miłym smaczkiem musiało być obsadzenie w roli znajdującego się w więzieniu ojca Barry’ego tego samego aktora, który kiedyś wcielał się w najszybszego herosa na Ziemi. I muszę przyznać, że Henry Allen ogromnie przypadł mi do gustu i nie mogłem się doczekać momentu, w którym w końcu zostanie oczyszczony z zarzutów i bardziej aktywnie włączy się w życie swojego syna. Poza tym mamy tutaj genialnego (choć tajemniczego), poruszającego się na wózku inwalidzkim (przez co od początku kojarzącego mi się z Xavierem) profesora Wellsa, mentora i nauczyciela Barry’ego w rozwijaniu jego mocy oraz poczciwego, naprawdę niezwykle sympatycznego, przyszywanego ojca Barry’ego, detektywa Joe Westa.
Z drugiej jednak strony mamy córkę przed chwilą wspomnianego, Iris West. Ale o niej wspomnę później.
Prócz postaci drugoplanowych nieobdarzonych mocami w serialu o superbohaterach nie mogło zabraknąć super-złoczyńców. „Flash” nie spoczął jednak na laurach, serwując nam tylko jednego wybitnego antagonistę, jakim jest wspomniany już przeze mnie Reverse Flash. Co prawda przez większość sezonu raczeni jesteśmy mniej lub bardziej zerżniętymi wprost z X-Menów przeciwnikami. Poważnie, znajdziemy tutaj gościa kontrolującego pogodę czy też dziewczynę potrafiącą się teleportować – nie brzmi to wam aby troszeczkę znajomo? Pośród jednak irytujących, niezawracających nam na całe szczęście głowy dłużej niż jeden epizod nieprzyjaciół, znajduje się kilku godnych zapamiętania wrogów Barry’ego, prawda Krzysiu?
Krzyslewy: Tak, zdecydowanie serial potrafi wykreować interesujących wrogów. Choć część to po prostu kolejny element magicznego uniwersum i ma jedynie zapchać parę odcinków (można tłumaczyć twórców, że w obliczu dwudziestu trzech epizodów z określonym budżetem trudno stworzyć równą produkcję), to zdarzają się interesujące charaktery. Najlepszym z nich jest Kapitan Cold, w którego wciela się znany ze „Skazanego na śmierć” Wentworth Miller. Początkowo trochę narzekałem, że całym sobą informuje widza, kim jest: specyficznością, pewnym siebie chodem, ironicznym uśmieszkiem, zimną krwią czy tendencją do przeciągania swoich kwestii. Jednak zdałem sobie sprawę, iż o to właśnie chodzi. Kreacja Leonarda Snarta miała być przerysowana i scenarzyści konsekwentnie realizują ten cel. Ponadto potem go jeszcze rozwijają, dowodząc, że to nie jest zwykły antagonista. W kilku momentach potrafi nieźle namieszać, trochę niczym Loki z „Thora” – wydaje się, iż wszystko o nim wiesz, a tu wyciąga królika z kapelusza. A partnerują mu niewiele mniej interesujące osobistości – choćby piroman Heat Wave, którego gra Dominic Purcell, również niegdyś występujący w „Skazanym na śmierć”. Powrót serialowych braci do telewizji to dodatkowy smaczek dla widzów, doskonale umilający seans.
Shaveras: Dodałbym do tego (słusznego jak najbardziej) zachwalania Kapitana Colda jeden „drobny” szczegół. Otóż jest on, troszeczkę niczym Arrow, pozbawiony jakichkolwiek supermocy. Jest zwykłym facetem uzbrojonym tylko w zamrażający pistolet. A mimo tego jest jednym z najtrudniejszych przeciwników Flasha, zaraz po Reverse Flashu, właśnie za sprawą swojego intelektu i zdolności planowania, dzięki czemu wielokrotnie był w stanie wystrychnąć na dudka naiwnego Barry’ego i wywieść go w pole.
Krzyslewy: Zatem serial raz potrafi zachwycić świetnymi przeciwnikami, innym razem zawieść tymi oklepanymi i nużącymi, którzy o dziwo jeszcze próbują powrócić oraz zagościć w świecie „Flasha” na dłużej. Stały element stanowi wątek główny, aczkolwiek i w nim zdarzają się absolutne bzdury. Głupoty produkcji CW należy tolerować, ponieważ w przeciwnym wypadku trudno o udaną rozrywkę. Jednak ich ogrom i oczywistość czasami wręcz obraża inteligencję odbiorcy. Metaludzie są przetrzymywani w specjalnym więzieniu, w pomieszczeniu mniej więcej 4 metry na 4 metry, osamotnieni, bez możliwości zabicia nudy. Chociaż niektórzy jeszcze mogą poszczycić się posiadaniem lustra weneckiego w swojej celi. Kto by w takich warunkach nie zwariował? (Ja bym jeszcze zadał głupie pytanie: jak oni ich żywią w tych celach? Że o innych fizjologicznych potrzebach nie wspomnę... – Shaveras) A wrogowie to często przeciętni przestępcy, którzy przypadkowo zyskali nadzwyczajne moce. Nie zasługują na tak barbarzyńskie warunki, jakie sprawują im dobrzy bohaterowie. Jednak naiwność przejawiana w przewodniej sprawie sezonu jest bardziej istotną wadą, bo towarzyszy im wrażenie, że twórcy zwyczajnie zlekceważyli widza, myśląc, że skoro to adaptacja komiksu, to oglądający wszystko kupią. Aczkolwiek i tak najgorszym, co zrobili „Flashowi”, jest wątek miłosny, co nie, Tomek?
Shaveras: Przyznam szczerze, że od początku głównym powodem pisania przeze mnie tej recenzji jest chęć publicznego złajania postaci Iris. Dlatego też pozwólcie, że ulżę chociaż trochę mojej frustracji w paru następnych zdaniach. Każdy, kto oglądał „Arrow”, na pewno kojarzy postać Laurel Lance i być może uważa, że bardziej irytującej oraz wkurzającej bohaterki nie da się stworzyć. Otóż, Panie i Panowie, da się. Oto przed wami Iris West, „przyszywana” siostra Barry’ego i jego wielka (oczywiście niespełniona, gdyż Iris musi być głupia) miłość (Przez młodego Allena ubzdurana zresztą. Nie czuje się chemii między postaciami, nawet przyjaźń wydaje się za dużym słowem. Więcej magnetyzmu odczuwałem między Barrym a Caitlin, którzy potrafili spędzić miło czas w jednym z epizodów – Krzyslewy). Naprawdę, przebija ona poziomem kretyństwa, arogancji, a także niezważaniem na swoje własne (i o cudze w sumie też) bezpieczeństwo wszystkie inne postacie razem wzięte. Cały sezon jesteśmy raczeni godnym raczej „M jak Miłość” czy innym „Zmierzchem” trójkątem miłosnym Iris-Barry-Eddie z biedną dziewczyną nie potrafiącą oczywiście zdecydować, kogo kocha. Nieszczęsny Barry musi więc męczyć się ciągle z niespełnionym uczuciem do niej, zamiast skupić się na tym, co jest naprawdę ważne, jak chociażby, no nie wiem, powstrzymywaniem innych metaludzi przed mordowaniem niewinnych osób. Iris z kolei w tym czasie zajęta jest chodzeniem na randki z Eddiem, ignorowaniem uczuć Barry’ego i równoczesnym śledzeniu poczynań Flasha, w którym to również zaczyna się podkochiwać, nie wiedząc oczywiście, że to tak naprawdę Barry. Serio nie rozumiem, jak to możliwe, że może być ona córką takiego poczciwego faceta, jakim jest Joe.
Właściwie o jej „wybitnej” inteligencji świetnie świadczy fakt, że jest bodaj ostatnią postacią w serialu, która poznaje prawdziwą tożsamość Flasha. Poważnie, nawet jego wrogowie już ją znają, a ona, niby jego największa przyjaciółka – nie. Swoją drogą sposób, w jaki w końcu się tego dowiaduje, jest również komiczny, ale spuśćmy może na to zasłonę milczenia.
Skupiając się jeszcze na chwilę na postaciach, a w zasadzie na aktorach się w nich wcielających. W porównaniu ze Stephenem Amellem odgrywającym Arrowa, Grant Gustin sprawdza się w roli Flasha znakomicie. Niemal od pierwszych minut możemy odczuć, że jest dużo lepszym aktorem i jego obecność jest jednym z najjaśniejszych elementów obsady. Do tego dochodzi mój ulubieniec – Tom Cavanagh (Harrison Wells) i wspomniany już Wentworth Miller (Kapitan Cold). Dodam jeszcze, że w gościnnej roli pojawia się tutaj nawet sam Mark Hamill. Ogólnie rzecz biorąc powiedziałbym, że większość ekipy dobrana została całkiem trafnie, szczególnie jeśli porówna się tą wesołą ferajnę z „Arrowem”. Zgodzisz się?
Krzyslewy: Trudno się nie zgodzić, ekipa „Arrowa” to przeważnie ponuracy, może poza Felicity. Obsada „Flasha” wypada bardziej jak jego radośniejszy kuzyn. Właściwie bliżej mu do „Agentów T.A.R.C.Z..Y.” i filmów Marvela niż produkcji CW z Oliverem Queenem. Styl serialu jest mocno popcornowy – w dialogach często padają zabawne żarty i gagi, więc nawet gorsze odcinki mogą mieć lepsze momenty. Sam Barry cechuje się sporym dystansem do samego siebie – oczywiście, zdarza się, że padną dość podniosłe słowa na temat jego powołania jako Flasha, ale tę pompatyczność scenarzyści potrafią niespodziewanie szybko zbić, jeśli wymaga tego sytuacja. Walki wypadają również znakomicie – jako że Barry to najszybszy człowiek na świecie, to nie musi robić wydumanych akrobacji, przypominających czasami tańce niżeli prawdziwy pojedynek. Wystarczy, że użyje swoich nadzwyczajnych mocy, a te ujawniają się feerią ciepłych barw prezentujących się po prostu pięknie. Efekty jak na produkcję telewizyjną trzymają wysoki poziom, zaś twórcy starannie wykorzystują również obecność bohaterów bez mocy. Czy są oni od razu przegrani w walce z Flashem? Niekoniecznie, choć przyznam, że wielokrotnie myślałem, iż Barry zamiast rozmawiać z przeciwnikami, mógłby ich w tym czasie pokonać, a tak... cóż, czasami zbiera cięgi.
Szczególnie podobać się mogą cross-overy, w których występują postacie z „Arrowa”. Odcinek prezentujący walkę herosów z dwóch różnych seriali należy do najlepszych. Akcja toczy się bardzo przyjemnie, a scenarzyści zarysowali interesujący konflikt pomiędzy przewodnimi bohaterami. Niemniej nie wszyscy są mile widziani. Oliver Queen owszem, ale rola Felicity ograniczała się do udziału w wątkach miłosnych (kolacyjka z dwiema parami plus Barrym jako piąte koło u wozu – pogratulować logiki!) lub rzucania nie zawsze śmiesznymi żartami (zazwyczaj z żenująco erotycznym podtekstem). Poza tym w serialu znajduje się wiele pozytywnych ludzi, którzy mają rozśmieszać i czarować spontanicznym, żywiołowym stylem – Felka wydaje się więc zbędna, podobnie jak przemądrzały, na siłę zabawny Atom. (Atom, znany także jako marna podróbka Iron Mana... grany przez aktora będącego kiedyś Supermanem! Ależ ten świat jest mały – Shaveras).
Finał „Flasha” może nie jest tak świetny jak w „Agentach T.A.R.C.Z.Y.”, ale również sporo miesza w fabule i skutecznie trzyma przy ekranie od początku do końca. Oczywiście znów pojawia się kilka niedociągnięć scenariuszowych, lecz nie wpływają tak bardzo negatywnie na oglądanie, jakby się spodziewano. Poza tym zwieńczenie sezonu raczy nas paroma nawiązaniami do nadchodzącego „Legends of Tomorrow” i kończy się solidnym cliffhangerem, przez co nie pozostaje nic innego, jak niecierpliwie wyczekiwać powrotu produkcji CW w nowej serii, co nastąpi już jesienią.
„Flash” jest trudnym do ocenienia serialem – pewnie słyszeliście podobne określenia wiele razy, ale tutaj naprawdę są one na miejscu. Nowa produkcja CW łączy w sobie elementy absolutnie beznadziejne – wątek miłosny, gorsze proceduralne sprawy, mnóstwo bzdur w scenariuszu – ze znakomitymi, do których zaliczam główną sprawę sezonu, postać Barry'ego, uroczo przerysowany świat czy doskonałe efekty oraz widowiskowe walki. W sumie jednak bawiłem się całkiem nieźle. Większość pierwszej serii obejrzałem naraz niczym maraton i choć narzekałem na parę wad, to długiego seansu nie przerwałem. Ode mnie leci „siódemka” – bo mimo wszystko miałem do czynienia z dobrym, emocjonującym serialem ze stosownym (aczkolwiek nieco bezczelnym) cliffhangerem na koniec. Polecam każdemu, komu podoba się dzisiejsza moda na produkcje o zamaskowanych bohaterach z mocami i ceni w nich przede wszystkim ciekawą historię oraz rozrywkowy styl.
Shaveras: Znów się muszę z Tobą zgodzić (i tym samym pogratulować dobrego, bo takiego jak mój, gustu!) – „Flash” to serial na mocną siódemkę, być może z plusem, co w moim prywatnym rankingu "procedurali" stawia go wysoko, wyżej aniżeli trzeci, wyraźnie słabszy sezon „Arrowa”. Przez niektóre epizody, w tym zwłaszcza sam początek ciężko przebrnąć, jednak gra warta jest świeczki. Fabuła po jakimś czasie okazuje się nie być tak prostacka, jak nam się z początku zdawało, wrogowie wcale nie są już tacy jednowymiarowi i nieprawdą jest, że w Central City ciągle świeci słońce. Nawet Iris po jakimś czasie zaczyna jakoś mniej irytować. Ponadto, jeśli jesteście fanami na przykład „Doktora Who” i wątków podróży w czasie, to również tutaj znajdziecie coś dla siebie, gdyż jedną ze zdolności Barry’ego jest, a i owszem, bieganie tak szybko, że porusza się on szybciej nawet niźli kultowy DeLorean z „Powrotu do przyszłości”, dzięki czemu sam może w czasie podróżować. Oczywiście zanim odkryje w sobie tę zdolność, musimy przetrwać kilka, czasem naprawdę słabych, odcinków. Ale, powiadam wam, warto!
Chociaż swoje lata już mam, to moje wewnętrzne dziecko zawsze będzie twierdzić, że nic nie sprawia większej frajdy niż podziwianie pojedynku dwóch superbohaterów na ekranie – kto zatem wygrałby taki pojedynek? Sprytny Arrow? Czy może szybki Flash? O tym musicie przekonać się sami! A małą próbkę tego, co dzieje się w „Flashu” (i „Arrow”) możecie zobaczyć w naprawdę genialnym (ośmielę się stwierdzić, że ten klip to najlepsze co CW kiedykolwiek stworzyło) materiale promocyjnym obu seriali: „Superhero Fight Club" oraz „Barry Allen goes to see Green Arrow”.
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz