Zanim zacząłem czytać „Ruiny Gorlanu”, poszperałem nieco w internecie chcąc znaleźć informacje o ich autorze, którego nazwisko było dla mnie zupełnie obce. Okazało się, że John Flanagan jest urodzonym w Australii pisarzem, który zaczął tworzyć opowiadania dla swojego syna, Michaela, a te z czasem przerodziły się w cykl powieści zatytułowany „Zwiadowcy”. „Ruiny Gorlanu” są pierwszym tomem serii, która bardzo szybko stała się światowym bestsellerem.
Historia rozpoczyna się od przybliżenia czytelnikowi sylwetek piątki sierot – dwóch dziewczynek, Jenny i Alyss, oraz trójki chłopców, George'a, Horace'a i głównego bohatera, Willa. Wszyscy, poza ostatnim, nie tylko dobrze znają dawne losy swoich rodziców, ale wiedzą również, że nadają się do nauki profesji, o jaką będą ubiegać się następnego dnia, który to będzie ich życiową szansą. Will, szczuplutki i delikatnie zbudowany piętnastolatek, wie jedynie, że jego ojciec był rycerzem, który zginął bohaterska śmiercią, dlatego z całych sił pragnie zostać czeladnikiem w Szkole Rycerskiej, by pójść w jego ślady. Bądźmy jednak szczerzy – nie ma ku temu najmniejszych predyspozycji. Zgodnie z przewidywaniami, następnego dnia cała czwórka zostaje przydzielona wybranym mistrzom, a niepewne pozostają tylko losy Willa. Chłopak dobrze wie o tym, że jeśli nie wybierze go żaden z mistrzów, resztę życia spędzi jako chłop. Gdy wszyscy mistrzowie kiwali głowami i wydawało się, że los Willa jest przesądzony, ciszę przerwał zwiadowca Halt, który wręczył odpowiedzialnemu za ostateczną decyzję baronowi Araldowi tajemniczy skrawek papieru. Will nie miał najmniejszego pojęcia, że następnej nocy, kiedy to odważył się zakraść do posiadłości barona i ukraść ową karteczkę, zdał niezapowiedziany test, dzięki któremu został... czeladnikiem zwiadowcy.
Od tamtej chwili dla Willa zaczęło się nowe życie. Z każdym kolejnym dniem tajemniczy, cichy i skryty Halt wprowadzał go coraz głębiej w arkana sztuki zwiadowców – począwszy od przygotowywania strawy, przez strzelanie z łuku, rzuty nożami i poruszanie się w cieniu, aż po jazdę konno i tropienie. Wszystko to dało początek wielkiej przygodzie, w której niebawem Will weźmie udział...
„Ruiny Gorlanu” to książka, w której na próżno szukać nieokiełznanej magii czy znanych nam do znudzenia elfów i krasnoludów. Najmocniejszą jej stroną jest bowiem realistyczny świat. Każda z postaci została niezwykle dopracowana, przez co ma swój indywidualny charakter i sposób bycia, które dzięki rozbudowanym, szczegółowym i pobudzającym wyobraźnię czytelnika opisom niezwykle łatwo sobie wyobrazić. Co więcej, wszystkie z postaci mają nie tylko zalety, ale i mnóstwo wad, przez co są takie... ludzkie. Równie realistyczne są przygody i wydarzenia, dzięki którym poznajemy talent autora. Potrafił on bowiem wymyślić historię, która niesamowicie wciąga i powoduje, że trudno jest się od książki oderwać. Całość czyta się bardzo przyjemnie, na co wpływ ma nie tylko styl australijskiego pisarza, ale również wplecione w treść ironiczne podteksty i śmieszne odzywki co niektórych postaci. Dzięki temu książka nie tylko wciąga, ale i śmieszy, dostarczając czytelnikowi niemałej przyjemności z czytania.
Czy polecam? Pewnie, że tak! Tłumaczenia na dwadzieścia języków oraz ponad milion sprzedanych egzemplarzy to tylko dwa z całego mnóstwa argumentów. „Ruiny Gorlanu” to wyśmienita pozycja na zimowe popołudnia. Kubek zielonej herbaty, koc i książka – czy może być piękniej? Może! A to za sprawą każdej kolejnej przeczytanej strony i wspaniałej, wielkiej przygody, która ogarnia umysł czytelnika sprawiając, że czuje się tak, jakby sam brał w niej udział. Wszystkich tych, którzy zdecydują się bliżej poznać losy Willa zapewniam, że nie pożałują, a nawet więcej – z niecierpliwością będą czekać na drugi tom fantastycznej serii „Zwiadowców”.
Dziękujemy wydawnictwu Jaguar za dostarczenie egzemplarza recenzenckiego.
Komentarze
Dodaj komentarz