Jak zwykle w cieniu „najgorętszej nocy w roku”, jaką jest gala rozdania Oskarów, odbywa się impreza niemniej medialna i ważna dla światowej kinematografii – wręczenie nagród „Złotych Malin”. Sobotni wieczór jest zawsze przeznaczony dla tych najgorszych tytułów, największych rozczarowań i najżałośniejszych kreacji aktorskich. Trzeba mieć prawdziwy talent, aby stworzyć takie dzieło, które wywoła u człowieka całą paletę emocji – uśmiech politowania, załamanie nerwowe, bezsilność, uczucie niedowierzania i nabicia w butelkę. Nie ma najmniejszej wątpliwości – filmy złe do szpiku kości zwyczajnie zasługują na swoją galę i może tylko cieszyć, że od ponad trzydziestu lat istnieje taka marka jak „Złota Malina”.
Dobra, do rzeczy. Niezaprzeczalnym zwycięzcą tegorocznej imprezy jest M. Night Shyamalan i jego „Ostatni Władca Wiatru”. Pomyśleć, że ten pan stoi za znakomitym „Szóstym zmysłem” i „Niezniszczalnym”, a na przełomie wieków był uważany za jednego z wizjonerów kinematografii. Los bywa naprawdę przewrotny, a sam film zgarnął w sumie pięć statuetek, w tym trzy „najbardziej prestiżowe” – za najgorszy film, reżyserię oraz scenariusz.