Mówią, żeby nie oceniać książki po okładce. A przecież okładka jest bardzo ważna, to wręcz kluczowy element książki – może od razu odrzucić lub zachęcić do sięgnięcia po tytuł. Oczywiście znacznie łatwiej jest prześliznąć się wzrokiem po okładkach niż przeczytać chociaż fragment powieści. "Yggdrasil. Struny czasu" jest dość solidnym dowodem na to, że czasem warto podjąć ryzyko. Zapraszam do przeczytania recenzji tejże książki, którą napisałam ja – Ati.
Są książki, które z pewnych powodów wydawcy traktują po macoszemu. Zdawałoby się, że wydają je najtańszym możliwym kosztem, bo... "a, może jakiś zysk przyniosą, może nie". Jako przykład można podać tu powieść “Yggdrasil. Struny czasu”. Mówiąc szczerze, już na samym wstępie – ma chyba najobrzydliwszą okładkę, jaką kiedykolwiek widziałam. Wygląda jak dzieło początkującego użytkownika Photoshopa, który gdzieś zgubił nieco zmysłu artystycznego i poczucie estetyki, sklejając ze sobą warstwy kompletnie do siebie niepasujące. Przez to już na samym początku można odebrać wrażenie, że ma się styczność z jakimś kiepskim self-publishingiem.