Recenzja powieści Tullia Avoleda – Korzenie Niebios – to iście gorąca bułeczka. Nie dość, że to dziewicza pozycja na rynku literackim, to jeszcze stanowi część Uniwersum Metra 2033, firmowanego przez autora "sami wiecie jakiej książki" Dimitra Glukhowskiego. Ano, czytaliście co nuklearna zagłada wyczyniła z postradziecką Rosją, to teraz możecie się przekonać jak w tym "Uniwersum" poradziły sobie z apokalipsą Włochy. Książka Avoleda stanowi część większej całości, jest kolejną cegiełką wcielającą w życie ideę Glukhovskiego – aby różni, obiecujący autorzy, wzbogacili świat wykreowany w jego wyobraźni o kolejne detale. Czy się udało? Czy ta pozycja zwiastuje sukces czy porażkę tego ambitnego przedsięwzięcia? Cóż, najlepiej sam się przekonajcie, a jeszcze lepiej byłoby gdybyście najpierw zapoznali się z recenzją "Korzeni Niebios" autorstwa Eirin. Zapraszam do lektury!
Niestety gorące Włochy nie wyglądają po Katastrofie lepiej niż reszta świata. Pogrążone w okrutnej zimie gruzy wiecznego miasta zmuszają swoich mieszkańców do nieludzkich czynów i nikt nie jest od tego wyjątkiem, nawet oddani słudzy Kościoła Katolickiego. Wiara w siły niebieskie traci swe znaczenie, a Kościół swój autorytet. Z misją odnalezienia nowego przywódcy dla swojej wspólnoty wyrusza specjalista od gier na Playstation, Ojciec John "Jack" Daniels, wspierany przez oddział Gwardii Szwajcarskiej. Ale od Rzymu do Wenecji daleko.